Rano razem z siostrami uczestniczymy w
Eucharystii. Cieszymy się z tego, bo najprawdopodobniej nie będziemy miały
możliwości bycia na Mszy Świętej ani jutro w niedzielę, ani dziś wieczorem.
Przynajmniej tak nam się wydaje, bo kościołów w tych rejonach jest niewiele, a
wczorajsze próby dowiedzenia się o ewentualnych Mszach Świętych nie przyniosły
zbytnich efektów.
Co prawda w Wincheringen będzie Msza
Święta dziś wieczorem i byłyśmy nawet gotowe odbić sporo od szlaku, by tam być,
ale rozmowa telefoniczna z księdzem nie przebiegła po naszej myśli, po prostu
odmówił nam noclegu. Wobec tego pozostaje nam iść jednak Szlakiem Jakubowym i
zdać się na wolę Bożą, która jak zwykle całkowicie nas zaskoczy :)
Żegnamy się z naszymi siostrzyczkami.
Jedynie s. Miriam jest jeszcze w sile wieku, pozostałe są już takie wiekowe,
staruszki kochane. Oj, ciężko w tym zachodnim zlaicyzowanym świecie o nowe
powołania…
Wszystkie siostry są pod wrażeniem naszej
długiej pielgrzymki, z ogromną szczerością i życzliwością życzą nam powodzenia i
dotarcia do św. Jakuba. Jesteśmy pewne, że siostry będą się za nas modlić. I
dobrze, bo bardzo nam tego potrzeba.
![]() |
Bazylika i opactwo św. Macieja - Trier |
Przed nami przejście przez cały Trier, bo
jesteśmy na jego początku. Na końcu miasta, u ojców benedyktynów nawiedzamy
grób św. Macieja.
Droga mija nam spokojnie. Przez jakiś czas
idziemy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Mozela. Widać, że po ostatnich opadach
jest bardzo dużo wzburzonej wody...
![]() |
wzburzona Mozela |
Czasem napotykamy łabędzie. Jedna
łabędziowa mama mości sobie gniazdo tuż przy rowerowej ścieżce...
... a tata łabędź
bacznie jej pilnuje, gotów zapewne bronić swojej rodziny, gdyby ktoś podszedł
zbyt blisko... Cóż za „miłość” i poświęcenie!
![]() |
łabędziowa mama |
![]() |
odważny i czujny tata łąbędź |
Postanawiamy iść szlakiem do Tawern.
Zgodnie z informacjami uzyskanymi w biurze pielgrzyma w Trier oraz zamieszczonymi
w przewodniku, w Tawern powinnyśmy mieć dwie możliwości noclegu: u pani
przyjmującej pielgrzymów lub w salce przy kościele. Ponieważ pierwsza pani nie
odbiera telefonu to próbujemy dodzwonić się do zakrystianki. Też bezskutecznie.
Nie martwimy się tym zbytnio, no bo przecież nie dość, że są to dane z
przewodnika, to również powiedziano nam o tym wczoraj w informacji, więc na
pewno wszystko jest aktualne i wiarygodne. Ooo, naiwne dziewczyny ;)
Międzyczasie, przy podejściu do Tawern, na
ławeczce przed wioską siedzą 4 kobiety. Gdy je mijamy, słyszymy język polski.
Niesamowite, huurraa! Wędrując tak długo pośród obcojęzycznych ludzi, słyszany
gdziekolwiek język ojczysty staje się istną melodią i balsamem dla duszy. Nie
można było przepuścić takiej okazji :)
Zatrzymujemy się, chwilę rozmawiamy, panie
postanawiają wrócić razem z nami, bo właśnie kończy im się przerwa w
pracy (pracują u różnych rodzin opiekując się starszymi chorymi osobami).
Wskazują nam dom, w którym, jak myślą, mieszka zakrystianka i się „upłynniają”.
Odnosimy wrażenie, że chciały nam pomóc, ale z jakąś dziwną powściągliwością i
dystansem, nawet nie wiemy jak to nazwać. Ot, dziwne to trochę...
Pani do której zawitałyśmy jednak nie jest
zakrystianką, ale prowadzi nas do swojej koleżanki wynajmującej pokoje za
bagatela 30 euro. Oczywiście dziękujemy, tłumaczymy, że to nie dla nas,
wychodzimy. Wtedy ta pani już rzeczywiście prowadzi nas do zakrystianki. Tam
się dowiadujemy, że jednak nie ma tu możliwości spania w salce i ta informacja
jest nieprawdziwa. Błędna jest również informacja o pani przyjmującej
pielgrzymów, bo kobieta się wyprowadziła. I tak oto z dwóch, wydawałoby się
prawie pewnych miejsc noclegowych, nie mamy żadnego. Jesteśmy w kropce. Co
prawda możemy iść do herberge znajdującej się kilkanaście kilometrów dalej, ale
jej cena też nie jest na nasze kieszenie. Czuć coraz bardziej finansową
przepaść pomiędzy nami ze Wschodu a Zachodem, przez który teraz wędrujemy…
Nie wiemy co zrobić... Pani, która nas tu
przyprowadziła oraz zakrystianka próbują znaleźć jakieś rozwiązanie, podsuwając
nam kilka propozycji odpowiednio płatnych miejsc. Więc ponownie tłumaczymy, że
nie i dlaczego nie. Zastanawiam się czy Niemcy w ogóle są w stanie to pojąć?
Czy tak trudno zrozumieć, że ktoś ma mniej pieniędzy od nich?
Międzyczasie życzliwa pani z pobliskiego
domu przynosi nam wodę do picia...
Rozmowy, rozmowy, czas ucieka... przecież
wystarczyłby nam kawałek podłogi gdziekolwiek, nikt jednak nie wpada na taki pomysł... a my
nie ośmielamy się prosić. W ogóle dziwna jest cała ta sytuacja. Znów nam
proponują coś mega płatnego, więc znów tłumaczymy... i chcemy już iść, po
prostu przed siebie, może zacząć prosić ludzi w następnej miejscowości, nie
wiem, byle jak najdalej stąd, bo robi się jakoś niezręcznie...
I wtedy pada propozycja, że nas zawiozą do
Wincheringen, bo tam jest parafia. Hmm, nie dość, że to sporo poza szlakiem, to
przecież wczoraj dzwoniłyśmy do tamtejszego księdza i nam odmówił. Przystajemy jednak na tę
propozycję, chyba też dlatego, by w końcu stąd odejść i
„uwolnić” się z tych niezręczności. Cóż było robić? Pojechałyśmy.
Gdy tylko wysiadłyśmy z samochodu, pani
szybko odjechała, jakby miała już problem z głowy. Zresztą nie ma się co
dziwić, nie wszyscy znają realia pielgrzymiego życia, nie wszyscy muszą
rozumieć, że te ileś euro, które dla Niemców niewiele znaczą, dla nas mogą być
barierą. Najważniejsze, że panie chciały nam pomóc, na tyle na ile umiały i potrafiły…
Zostałyśmy same przed kościołem.
Aniele Boży Stróżu mój… i do przodu. Nie
mamy nic do stracenia, idziemy do księdza, a jak nam powtórnie odmówi, to… to
będziemy zastanawiać się później.
Na szczęście tym razem nie odmówił... i
udostępnił nam pokoik będący trochę „składem wszystkiego”, ale po szybkim
ogarnięciu, dało się tam miło zamieszkać... Nie straszne nam spanie na podłodze
ani mycie w umywalce, najważniejsze że mamy schronienie…
Godzinę później stokrotnie dziękowałyśmy Bogu za taki obrót spraw, bo za oknem rozpętała się gigantyczna burza... Strach pomyśleć co by było, gdybyśmy były jeszcze w drodze... Gdybyśmy w Tawern nie skorzystały z samochodowej pomocy i ruszyły pieszo przed siebie, teraz zapewne byłybyśmy gdzieś na pustym szlaku z rozszalałą burzą nad głowami, grzmotami i błyskawicami rozcinającymi niebo… A tymczasem znów wszystko dobrze się ułożyło.
Ale najważniejsze jest to, że dziś jest
sobotni wieczór i mamy możliwość bycia na Mszy Świętej z liturgii niedzielnej,
choć właściwie wcześniej nie było na to szans. I to na dodatek w miejscowości,
w której nie miałyśmy być... Oj, zakręcony był to dzień. Ale
po raz kolejny Pan Bóg zadziwił nas w swoich „zrządzeniach losu” i pięknie nam
to wszystko poukładał. Boża Opatrzność nad nami czuwa 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz