Dzień 87 : Saint-Alban-les-Eaux → Amions (23 km)

Rano wita nas słońce i lekkie mgły błąkające się pomiędzy górami. Jak pięknie…
Kolejny dzień... kolejne kilometry... kolejne przełamywanie siebie... ile czasami to nas kosztuje wysiłku i wewnętrznego samozaparcia, to przezwyciężanie swoich słabości…  
Dziś mamy krótki dystans, a zmęczona jestem jak nie wiem co, jakbym trzasnęła co najmniej ze czterdzieści kilometrów.


Winorośle uśmiechają się do nas w porannym słońcu ;)
Hen daleko mgły tańczą w dolinach...


Do Santiago jest coraz bliżej :) Ale zanim tam dotrę, to kolejny mój mały cel zbliża się wielkimi krokami – Le Puy en Velay, to już za kilka dni :)
Wychodząc z domu prawie trzy miesiące temu nie sposób było ogarnąć myślą całej tej drogi. Dlatego też podzieliłam ją sobie na takie małe cele, a kiedy osiągam kolejny z nich to cieszę się niezmiernie. Pierwszym celem było Gniezno, potem Zgorzelec, Vacha, Frankfurt nad Menem, granica niemiecko-francuska, Taize, Le Puy en Velay – do którego mam nadzieję niebawem dojść, a później Lourdes, SJPDP i potem droga przez Hiszpanię. 
Niby jest już z górki, już "bliżej niż dalej", choć wciąż jeszcze daleko...


W Amions w „mairie” pytamy o panią, do której namiary dostałyśmy od naszych niedzielnych gospodarzy. Przemiła urzędniczka prowadzi nas na miejsce. Miałyśmy naprawdę szczęście, bo pani na stałe tu nie mieszka i była tylko dlatego, że dzień wcześniej zadzwonił do niej inny pielgrzym z prośbą o nocleg. Ponownie więc spotkałyśmy tu Federico, Francuza, którego poznałyśmy kilka dni wcześniej.

Pani Annick przyjęła nas bardzo życzliwie, oczywiście za donativo. To jest niesamowite, ta pasja przyjmowania strudzonych pielgrzymów :) Zaprosiła nas również na wieczorny posiłek, co przyjmujemy z ogromną wdzięcznością. 

Zmęczenie dziś mnie pokonuje i chyba momentami przysypiam przy stole (ups!), czego moja koleżanka nie omieszkała uwiecznić ;) No właśnie, trochę mi wstyd, ale tak to jest w pielgrzymim życiu, chwilami naturalne odruchy organizmu bywają silniejsze od najlepszych chęci i siły woli. Na szczęście pani Annick jest bardzo wyrozumiała :)


Francusko-polska kolacja przebiegała w przyjaznej atmosferze, choć od momentu zasiądnięcia przy stole do chwili gdy pojawiło się na nim pożywienie, minęło duuużo czasu… We Francji wszystko wygląda inaczej… oni się nie spieszą ;)
Ale gdy już jedzonko wjechało na stół, ooo to były naprawdę pyszności :) Cała „impreza” przeciągnęła się znacznie... aż w końcu wymiękłam i poszłam spać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz