Rano wita nas słońce i lekkie mgły błąkające się
pomiędzy górami. Jak pięknie…
Kolejny dzień... kolejne kilometry...
kolejne przełamywanie siebie... ile czasami to nas kosztuje wysiłku i wewnętrznego
samozaparcia, to przezwyciężanie swoich słabości…
Dziś mamy krótki dystans, a zmęczona jestem jak nie wiem co, jakbym trzasnęła co najmniej ze czterdzieści kilometrów.
Winorośle uśmiechają się do nas w porannym
słońcu ;)
Hen daleko mgły tańczą w dolinach...
Do Santiago jest coraz bliżej :) Ale zanim tam dotrę, to kolejny mój mały cel zbliża się wielkimi krokami – Le Puy en Velay, to już za kilka dni :)
Wychodząc z domu prawie trzy miesiące temu
nie sposób było ogarnąć myślą całej tej drogi. Dlatego też podzieliłam ją sobie
na takie małe cele, a kiedy osiągam kolejny z nich to cieszę się niezmiernie.
Pierwszym celem było Gniezno, potem Zgorzelec, Vacha, Frankfurt nad Menem,
granica niemiecko-francuska, Taize, Le Puy en Velay – do którego mam nadzieję
niebawem dojść, a później Lourdes, SJPDP i potem droga przez Hiszpanię.
Niby jest już z górki, już "bliżej niż dalej", choć wciąż jeszcze daleko...
Niby jest już z górki, już "bliżej niż dalej", choć wciąż jeszcze daleko...
W Amions w „mairie” pytamy o panią, do której
namiary dostałyśmy od naszych niedzielnych gospodarzy. Przemiła urzędniczka
prowadzi nas na miejsce. Miałyśmy naprawdę szczęście, bo pani na stałe tu nie
mieszka i była tylko dlatego, że dzień wcześniej zadzwonił do niej inny
pielgrzym z prośbą o nocleg. Ponownie więc spotkałyśmy tu Federico, Francuza,
którego poznałyśmy kilka dni wcześniej.
Pani Annick przyjęła nas bardzo życzliwie,
oczywiście za donativo. To jest niesamowite, ta pasja przyjmowania strudzonych
pielgrzymów :) Zaprosiła nas również na wieczorny posiłek, co przyjmujemy z ogromną wdzięcznością.
Zmęczenie dziś mnie pokonuje i chyba momentami przysypiam przy stole (ups!), czego moja koleżanka nie omieszkała uwiecznić ;) No właśnie, trochę mi wstyd, ale tak to jest w pielgrzymim życiu, chwilami naturalne odruchy organizmu bywają silniejsze od najlepszych chęci i siły woli. Na szczęście pani Annick jest bardzo wyrozumiała :)
Francusko-polska kolacja przebiegała w
przyjaznej atmosferze, choć od momentu zasiądnięcia przy stole do chwili gdy
pojawiło się na nim pożywienie, minęło duuużo czasu… We Francji wszystko wygląda inaczej… oni się nie
spieszą ;)
Ale gdy już jedzonko wjechało na stół, ooo to
były naprawdę pyszności :) Cała „impreza” przeciągnęła się znacznie... aż w
końcu wymiękłam i poszłam spać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz