Dzień 57 : Heidesheim - Bingen am Rhein (20 km)

Po wyjściu z Heidesheim robi się trochę pagórkowato. Na razie tylko trochę, ale piętrzące się na horyzoncie góry zwiastują, że w najbliższych dniach może być bardziej pod górkę.
Dziś jest na szczęście nieco chłodniej a powietrze już nie takie parne, więc idzie się o wiele lepiej niż przez ostatnie dwa dni…


Z każdym dniem coraz bardziej oswajam się z różnymi myślami i dorastam do pewnych decyzji… Myślę, że bardzo pomogła mi w tym spowiedź we Frankfurcie i bardzo pouczająca rozmowa z księdzem Antonim.
Dostrzegam jak niesamowicie Pan Bóg właściwie układa to wszystko w moim sercu, jak wyrabia tę „glinę” pielgrzymiego serca, by dorosło do całkowitej Ufności i wyzbycia się lęku o niepewność towarzystwa w wędrówce…, jak przynagla by tylko On stał się jedynym Pewnikiem tej Drogi…
To niesamowite, jak Bóg posługując się ludźmi daje nam czasem takiego wewnętrznego „kuksańca”, jak w jednej chwili potrafi rozjaśnić różne ciemności zakamarków naszych myśli i zmobilizować do przemyśleń i zmiany…
To co do tej pory wydawało mi się niemal absurdalne (możliwość samotnego wędrowania dalej) powoli staje się czymś do czego dorastam… a w sercu panuje coraz większy pokój odnośnie tej kwestii.


Kiedy przy drodze znów pojawiają się kwiaty, nie sposób jest się nie cieszyć. Dusza od razu zaczyna śpiewać :)
Nadal towarzyszą nam maki. Pięknie rozświetlają czerwienią połacie zielonego jeszcze zboża... 


Mijane gdzieniegdzie łąki pstrzą się wieloma kolorami, różnobarwnie uśmiechają się do nas najróżniejsze kwiaty…
Jest maj, wszystko kwitnie i pięknem chwali swego Stwórcę. Świat jest kolorowy, nawet przy tak ponurym i szarym niebie jak dziś. Maj, to szczególnie miesiąc poświęcony Maryi. Pamiętam, gdy byłam dzieckiem, na wsiach przy kapliczkach śpiewano „majówki”. Czy teraz też tak jest? Czy w tym zapędzonym, dziwnym świecie, ludzie jeszcze pamiętają o tym pięknym zwyczaju?

Dzisiaj, tutaj, przy tych pięknych łąkach, z serca płynie:
„Chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone…”


Dzisiejszy dzień to taka trochę szkoła cierpliwości. Jest niedziela, chciałyśmy więc być na Mszy Świętej. Spodziewałyśmy się, że będzie w Gaulsheim. Dotarłyśmy tam w miarę wcześnie, lecz z wywieszonej kartki dowiedziałyśmy się, że zamiast tutaj, to będzie w Kemptem o 11.30. Szybko więc, może nie biegiem, ale najszybciej jak mogłyśmy, wyrwałyśmy do przodu, by zdążyć tam w niecałą godzinę. Gdy dotarłyśmy na miejsce całe spocone i ledwo ciepłe, okazało się że Msza była o 10. Ech...
Odpoczęłyśmy i spokojnie już poszłyśmy w stronę Bingen.

nad Renem

Fasada jednego z domów przypomina o św. Hildegardzie z Bingen, dwunastowiecznej mistyczce, od kilku lat uznanej również Doktorem Kościoła. Urodziła się niedaleko tego miasta i tutaj również spędziła część swojego zakonnego życia. Zbliżając się do miasteczka, widziałyśmy, po drugiej stronie rzeki, okazały klasztor zbudowany na wzgórzu…

W Bingen chciałyśmy zakończyć dzień. Ale chcieć czasem nie wystarczy… a przynajmniej nie na początku. Nie mogłyśmy znaleźć noclegu, ani w kościele ewangelickim, ani u sióstr prowadzących jakiś hotel (zresztą odpowiednio płatny), a do parafii katolickiej nie mogłyśmy się dodzwonić. Co prawda pani w informacji turystycznej podała nam namiary na najtańszy nocleg w mieście, ale tam gdzie dla Niemców jest tanio, to i tak często jest zbyt drogo dla polskiego pielgrzyma.

Na tym szukaniu noclegu upłynęło nam sporo czasu, a i tak nic nie zwojowałyśmy. Nie chciałyśmy wyruszać dalej, bo tutaj wieczorem będzie Msza Święta, a przecież dziś jest niedziela. Postanowiłyśmy więc, że ja siedzę na ławeczce przed bazyliką, pilnuję plecaków i odpoczywam, a Agnieszka poszła trochę pozwiedzać. Liczyłyśmy też na to, że poczekamy na księdza i może on nam pomoże w kwestii noclegowej
Niby siedziałam, ale to kiepski odpoczynek, gdy człowiek jest brudny, zmęczony i wciąż niepewny...

Ok. 18 w kościele zaczęli krzątać się panowie kościelni. Próby zagadania, zapytania, przedstawienia naszej sytuacji, przyniosły jedynie efekt w postaci zimnej i oschłej odpowiedzi w stylu, że tu się absolutnie pielgrzymów nie przyjmuje. Hmm, po czymś takim nie było już sensu czekać na księdza. Jedynym wyjściem pozostało skorzystanie z namiarów uzyskanych w informacji turystycznej. Inaczej się nie da, trudno...
Pani gospodyni nie chciała zbytnio opuścić ceny, ale zaproponowała nam również śniadanie jutro rano. Cóż, dobre i to. Szybko się domówiłyśmy i zdążyłyśmy jeszcze na niedzielną Mszę Świętą o godz. 19.
A potem już tylko wieczorny odpoczynek i nareszcie kąpiel, bo ciało mocno już wołało o prysznic po dwóch poprzednich noclegach w domach parafialnych.
No i dziś śpimy na łóżku i w pościeli. Niedzielne rarytasy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz