Po wyjściu z Heidesheim robi się trochę
pagórkowato. Na razie tylko trochę, ale piętrzące się na horyzoncie góry
zwiastują, że w najbliższych dniach może być bardziej pod górkę.
Dziś jest na szczęście nieco chłodniej a
powietrze już nie takie parne, więc idzie się o wiele lepiej niż przez ostatnie
dwa dni…
Z każdym dniem coraz bardziej oswajam się z różnymi myślami i dorastam do pewnych decyzji… Myślę, że bardzo pomogła mi w tym spowiedź we Frankfurcie i bardzo pouczająca rozmowa z księdzem Antonim.
Dostrzegam jak niesamowicie Pan Bóg
właściwie układa to wszystko w moim sercu, jak wyrabia tę „glinę” pielgrzymiego
serca, by dorosło do całkowitej Ufności i wyzbycia się lęku o niepewność
towarzystwa w wędrówce…, jak przynagla by tylko On stał się jedynym Pewnikiem
tej Drogi…
To niesamowite, jak Bóg posługując się
ludźmi daje nam czasem takiego wewnętrznego „kuksańca”, jak w jednej chwili
potrafi rozjaśnić różne ciemności zakamarków naszych myśli i zmobilizować do
przemyśleń i zmiany…
To co do tej pory wydawało mi się niemal
absurdalne (możliwość samotnego wędrowania dalej) powoli staje się czymś do
czego dorastam… a w sercu panuje coraz większy pokój odnośnie tej kwestii.
Kiedy przy drodze znów pojawiają się kwiaty, nie sposób jest się nie cieszyć. Dusza od razu zaczyna śpiewać :)
Mijane gdzieniegdzie łąki pstrzą się
wieloma kolorami, różnobarwnie uśmiechają się do nas najróżniejsze kwiaty…
Jest maj, wszystko kwitnie i pięknem
chwali swego Stwórcę. Świat jest kolorowy, nawet przy tak ponurym i szarym
niebie jak dziś. Maj, to szczególnie miesiąc poświęcony Maryi. Pamiętam, gdy
byłam dzieckiem, na wsiach przy kapliczkach śpiewano „majówki”. Czy teraz też
tak jest? Czy w tym zapędzonym, dziwnym świecie, ludzie jeszcze pamiętają o tym
pięknym zwyczaju?
Dzisiaj, tutaj, przy tych pięknych
łąkach, z serca płynie:
„Chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone…”
Dzisiejszy dzień to taka trochę szkoła cierpliwości. Jest niedziela, chciałyśmy więc być na Mszy Świętej. Spodziewałyśmy się, że będzie w Gaulsheim. Dotarłyśmy tam w miarę wcześnie, lecz z wywieszonej kartki dowiedziałyśmy się, że zamiast tutaj, to będzie w Kemptem o 11.30. Szybko więc, może nie biegiem, ale najszybciej jak mogłyśmy, wyrwałyśmy do przodu, by zdążyć tam w niecałą godzinę. Gdy dotarłyśmy na miejsce całe spocone i ledwo ciepłe, okazało się że Msza była o 10. Ech...
Fasada jednego z domów przypomina o św.
Hildegardzie z Bingen, dwunastowiecznej mistyczce, od kilku lat uznanej również
Doktorem Kościoła. Urodziła się niedaleko tego miasta i tutaj również spędziła
część swojego zakonnego życia. Zbliżając się do miasteczka, widziałyśmy, po
drugiej stronie rzeki, okazały klasztor zbudowany na wzgórzu…
W Bingen chciałyśmy zakończyć dzień. Ale
chcieć czasem nie wystarczy… a przynajmniej nie na początku. Nie mogłyśmy znaleźć
noclegu, ani w kościele ewangelickim, ani u sióstr prowadzących jakiś hotel
(zresztą odpowiednio płatny), a do parafii katolickiej nie mogłyśmy się
dodzwonić. Co prawda pani w informacji turystycznej podała nam namiary na
najtańszy nocleg w mieście, ale tam gdzie dla Niemców jest tanio, to i tak
często jest zbyt drogo dla polskiego pielgrzyma.
Na tym szukaniu noclegu upłynęło nam
sporo czasu, a i tak nic nie zwojowałyśmy. Nie chciałyśmy wyruszać dalej, bo tutaj wieczorem będzie Msza Święta, a przecież dziś jest niedziela. Postanowiłyśmy więc, że ja siedzę na
ławeczce przed bazyliką, pilnuję plecaków i odpoczywam, a
Agnieszka poszła trochę pozwiedzać. Liczyłyśmy też na to, że poczekamy na księdza i może on nam pomoże w kwestii noclegowej.
Niby siedziałam, ale to kiepski odpoczynek, gdy człowiek jest brudny, zmęczony i wciąż niepewny...
Niby siedziałam, ale to kiepski odpoczynek, gdy człowiek jest brudny, zmęczony i wciąż niepewny...
Ok. 18 w kościele zaczęli krzątać się
panowie kościelni. Próby zagadania, zapytania, przedstawienia naszej sytuacji,
przyniosły jedynie efekt w postaci zimnej i oschłej odpowiedzi w stylu, że tu
się absolutnie pielgrzymów nie przyjmuje. Hmm, po czymś takim nie było już
sensu czekać na księdza. Jedynym wyjściem pozostało skorzystanie z namiarów
uzyskanych w informacji turystycznej. Inaczej się nie da, trudno...
Pani gospodyni nie chciała zbytnio
opuścić ceny, ale zaproponowała nam również śniadanie jutro rano. Cóż, dobre i
to. Szybko się domówiłyśmy i zdążyłyśmy jeszcze na niedzielną Mszę Świętą o godz.
19.
A potem już tylko wieczorny odpoczynek i nareszcie kąpiel, bo ciało mocno już wołało o prysznic po dwóch poprzednich noclegach w domach parafialnych.
A potem już tylko wieczorny odpoczynek i nareszcie kąpiel, bo ciało mocno już wołało o prysznic po dwóch poprzednich noclegach w domach parafialnych.
No i dziś śpimy na łóżku i w pościeli.
Niedzielne rarytasy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz