Dzień 85 : Azole → Charlieu (27 km)

Noc w campingowej łazience wcale nie była zła, powiedziałabym nawet, że była dobra. Bardzo ważne, że nie spałyśmy w tym samym pomieszczeniu co prysznice, więc śpiwory nie złapały wilgoci... 
Nie zmarzłyśmy, noc była ciepła. Uważam, że był to naprawdę niezły nocleg :)

W przewodniku mamy namiary do państwa w Charlieu, przyjaciół pielgrzymów, goszczących wędrowców za donativo. Dzwonię więc rano i jakoś łamanym angielskim z mieszanką francuskiego udaje mi się dogadać. Możemy przyjść, tyle tylko że ok. godz. 19, bo wcześniej nie będzie ich w domu. Ok, poczekamy, nie ma problemu :)

Dzisiejsza pogoda jest wspaniała do wędrowania...
Od kilku dni towarzyszą nam naparstnice, czasem są to całe zbocza różowych kwiatów radośnie wyciągających szyje ku błękitowi nieba... 


Franciszku, jakżeś Ty odgadł,
że Bóg w nieskończoność rozciągnięty
mieszka cichutko pod korzeniem dębu,
dziś już spod Prawa wyjęty?
Albo kto Ci powiedział,
kiedyś Ty po górach chodził,
że Ty i kwiaty, że was Bóg urodził? (…)
        Fioretti „Zabierz mnie”

 
Dziś również idziemy osobno. Agnieszka poszła leśnymi ścieżkami przez góry, ja wybrałam łagodniejszy wariant lokalnymi drogami. Ale widoki i tak mam przednie :) 
Samotna, spokojna wędrówka też bardzo mi odpowiada.


Podążam dalej wśród cudownych pól... Wokół tylko cisza...


W Charlieu jestem dosyć wcześnie. Zaglądam na pobliski camping z nadzieją, że jeśli nikogo nie będzie (np. wczoraj w Azole nie było) to może uda mi się zagotować wodę na herbatę, bo mam malutką grzałkę. Ale na campingu roi się jak w ulu, mnóstwo ludzi, jakieś grupy młodzieży. Proszę więc tylko panią w recepcji o możliwość skorzystania z toalety i uciekam stamtąd czym prędzej, byle dalej od tych tłumów.
Na herbatę trzeba będzie poczekać do wieczora. A tymczasem wygodnie sadowię się na ławeczce w cieniu na placu zabaw dla dzieci i tam odpoczywam przez kilka godzin.

Po 18 zmierzam do państwa Carlier z nadzieją, że może już wrócili do domu i... rzeczywiście już są, przyszli kilka minut wcześniej. Niedługo po mnie dociera Agnieszka, również bardzo zadowolona ze swojej dzisiejszej trasy.

Państwo Maria i Pierre to bardzo sympatyczni ludzie, całym sercem otwarci na pielgrzymów. Mają nawet swoją pieczątkę dla pielgrzymów :) Dostałyśmy swój pokój, łóżko, zaprosili nas także na kolację oraz jutro rano na śniadanie.

A pan Pierre to prawdziwy pasjonata camino, nawet butelki wina oznacza charakterystyczną niebieską naklejką z żółtą muszlą :) 
Poza tym to pięciokrotny caminowicz, w tym rejonie również odpowiedzialny za oznakowanie szlaku. Nie ma to jak spotkać pielgrzyma :)

Pani Maria biegle włada językiem niemieckim (jest nauczycielką), nie ma więc problemu z komunikacją z Agnieszką. My z panem Pierre oczywiście czekamy na tłumaczenie, ale jakoś to idzie. Bardzo sympatyczny wieczór :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz