Rano po przebudzeniu niepokoi mnie dźwięk
dochodzący zza okna. No tak, deszcz... Nie, nie deszcz, po prostu ulewa. No
nieźle. Jest ciemno więc nie można ocenić sytuacji... Trzeba wstawać, a potem zobaczymy.
Mocno zastanawiam się jak w ogóle wędrować w takiej ulewie przez bezkres pól Mesety?
Na szczęście przestało padać zanim byłam gotowa do wyjścia. To już jest ogromy plus, z entuzjazmem więc wkraczam w nowy dzień :)
Mocno zastanawiam się jak w ogóle wędrować w takiej ulewie przez bezkres pól Mesety?
Na szczęście przestało padać zanim byłam gotowa do wyjścia. To już jest ogromy plus, z entuzjazmem więc wkraczam w nowy dzień :)
Początkowo jest jeszcze pochmurno, ale
potem pogoda się zmienia, bardzo szybko wypogadza się i już przed 9 nad głowami pielgrzymów rozpościera się jedynie piękne, błękitne niebo... A nocno-poranna ulewa pozostaje jedynie mglistym wspomnieniem.
Dziś ciąg dalszy Mesety... ponownie zanurzam się w bezkres
złotych pól, poprzecinanych gdzieniegdzie polami żółtych słoneczników…
Za Castrojeriz czeka mnie podejście na
szczyt Alto Mostelares, na szczęście niezbyt wysoki.
A potem ponownie złote pola...
Od rana bardzo mocno wieje wiatr. Z jednej
strony to dobrze, bo dzięki temu upał nie jest tak bardzo dokuczliwy. A z drugiej strony jest to trochę utrudnienie w wędrówce, bo
czasami podmuchy są tak silne jakby chciały nas zmieść z drogi. Dobrze chociaż,
że wieje z boku a nie w twarz.
Mój kapelusz tylko czeka na stosowną
chwilę, by razem z jakimś powiewem wiatru pofrunąć w dal i tańczyć na polach.
Heh, tylko tego by brakowało ;) Zaciągam więc mocniej przytrzymującą go
tasiemkę i dalej przemierzam kolejne kilometry.
Co jakiś czas mijam kolejne miejscowości…
Gdzieś po drodze cieszą oczy dobre
życzenia dla pielgrzymów i „caminowo” wymalowana fasada budynku.
Żółte słoneczniki radośnie uśmiechają się pośród łanów złotego zboża, rozweselając nieco już zmęczonych i przykurzonych wędrowców ;)
Jest pięknie i wszystkie widoki Mesety też niezaprzeczalnie mają swój urok. Bo jak tu się nie zachwycić, mając nad głową błękit nieba i widząc przed sobą wstęgę drogi przecinającą złote pola? Bezkres pól... tylko człowiek, przyroda i Pan Bóg.
Wędrówka w tym pyle drogi i dzisiejszej walce z wiatrem, też może stać się swoistym wymiarem modlitwy, tym czego doświadczamy niejednokrotnie w czasie całego Camino.
Każdy krok, oddech, każda radość i każdy
wysiłek – cała Droga może stać się modlitwą, przedziwnym „oddechem życia” tu i teraz.
Pięknie mówi o tym Waldemar Paweł Los w
„Duchowej pielgrzymce do Santiago de Compostela”:
„Nic nie jest mi narzucone, a jednak czuję, że bez tego moje
wędrowanie byłoby niepełne. Nim stałem się pielgrzymem, nie myślałem o tym.
Później każdego dnia docierało to do mnie i teraz dalej dociera w coraz
większym stopniu – modlitwa to oddech życia. (…)
Nie modlę się przez cały czas, ale mam wrażenie, że mimowolnie cała
moja droga jest modlitwą. W tym wszystkim, co robię i co podejmuję, jest obecny
Pan Bóg, który po prostu jest. Nie muszę rozważać jak. On po prostu jest.
Wszystko to połączone z wysiłkiem każdego dnia wrosło we mnie i stało się
częścią mnie. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.”
Witaj Wiola,czytam Twoją historię pielgrzymowania od kilku dni, jestem pod wielkim wrażeniem. Powróciły wspomnienia kiedy wyruszałem z synem z Saint-Jean-Pied-de-Port i dotarłem do Frómisty, więcej nie mieliśmy czasu. W tym roku mamy pragnienie kontynuować naszą pielgrzymkę na przełomie sierpnia i września, może się uda...Wojtek
OdpowiedzUsuńDziękuję Wojtku. Mam nadzieję, że uda Wam się dalej kontynuować Waszą pielgrzymkę. Camino jest wspaniałe, życzę Wam wielu cudownych przeżyć :)
Usuń