Dzień 113 : Lourdes → Bruges-Capbis-Mifaget (28 km)

Siostra Klaudia rano wspaniałomyślnie podwozi mnie pod Bazylikę, abym nie musiała iść przez śpiące jeszcze miasto. Cieszę się bardzo, tym bardziej, że jest jeszcze ciemno i z pewnością byłoby nieswojo przemierzać miasteczko w tych ciemnościach.  
Chcę zacząć niedzielę pierwszą Mszą Świętą przy grocie o godz.6, a potem wyruszyć w Drogę.

Od rana siąpi mżawka, która z upływem czasu przeradza się w coraz większy deszcz. Stoję tak w tej ulewie przy Grocie Matki Bożej i nijak skupić się nie mogę, bo Msza Święta jest... po arabsku! Akurat o tej porze trafiła się taka grupa. 
Po Mszy Świętej wyruszam w Drogę. Leje już na całego...

Wczoraj w informacji turystycznej i biurze pielgrzyma otrzymałam materiały i listę możliwości noclegowych na szlaku Camino Piemont z Lourdes do SJPDP. Od razu więc zadzwoniłam do gite w Bruges rezerwując miejsce na dzisiejszą noc.
Tak już było na szlaku z Le Puy (i tutaj też), że lepiej wcześniej zapowiedzieć swoje przybycie.

Od kilku dni moja kurzajka ponownie przypomina o sobie. Na razie jeszcze łagodnie, ale znów daje znać o swoim istnieniu. Wczoraj w Lourdes zaaplikowałam jej wodę z tutejszego cudownego Źródełka. I ufam… Nie pozostało mi już nic oprócz zawierzenia, oprócz ufności, że dzięki łasce Bożej i Jego Miłosierdziu dojdę do Celu tej pielgrzymki. (jeszcze nie wiem, jak wiele tej ufności będzie mi potrzeba przez najbliższe dni)
Patrząc czysto po ludzku – ta pielgrzymka nie mogła się udać. Jestem tego coraz bardziej świadoma, w miarę zbliżania się do Santiago. To, że przeszłam już tyle i idę dalej pomimo wszystko, z całą pewnością nie jest moją zasługą.

Przez kilka godzin wędruję w deszczu, bardzo długo przez las. Nie spotykam żadnego pielgrzyma.
Mimo, że jestem po odpoczynku, to ciężko mi się idzie, nie tylko z powodu pogody. Już po kilku pierwszych kilometrach dobitnie czuję, że będę musiała okupić bólem moje naprawione podeszwy w butach. Nogi niestety przyzwyczaiły się do zdartych podeszw i krzywych butów, a teraz kiedy buty są ok, to niekoniecznie pasuje to moim stopom. Czuję jak robią mi się pęcherze... coraz większym bólem, kłuciem i pulsowaniem atakują moje stopy i wwiercają się tępo w całe moje jestestwo… Rety, przeszłam 2800 kilometrów bez większych problemów z nogami (no prawie), a dziś na koniec dnia jestem obolała tak jak na początku mojej pielgrzymki. Albo i bardziej. Nieźle…

W Bruges jestem za wcześnie, właścicielka gite uprzedziła mnie, że będzie dopiero ok.18. Czekam więc na ławce na rynku i marzę tylko, by się umyć i zająć nogami. Cała jestem jednym wielkim bólem. Stopy pieką mnie niemiłosiernie, aż trudno wytrzymać…

Przed 18 zmierzam pod wskazany adres, siadam pod bramą (na szczęście już nie pada) i czekam. Czas dłuży się niemiłosiernie, każda minuta przeciąga się w nieskończoność w tym koszmarnym bólu stóp…
W końcu pojawiła się właścicielka, załatwiamy tradycyjne formalności i mogę udać się na miejsce. Jestem tu jedynym pielgrzymem, więc mam całe pomieszczenie, pokój z aneksem kuchennym i łazienką, tylko dla siebie. Szybka kąpiel i nareszcie mogę spokojnie przeprowadzić „operację” przebijania pęcherzy. 
Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że moje stopy są na dodatek odbite, co w połączeniu z bąblami daje mieszankę iście "wybuchową".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz