Siostra Klaudia rano wspaniałomyślnie
podwozi mnie pod Bazylikę, abym nie musiała iść przez śpiące jeszcze miasto.
Cieszę się bardzo, tym bardziej, że jest jeszcze ciemno i z pewnością byłoby
nieswojo przemierzać miasteczko w tych ciemnościach.
Chcę zacząć niedzielę pierwszą Mszą Świętą
przy grocie o godz.6, a potem wyruszyć w Drogę.
Od rana siąpi mżawka, która z upływem czasu przeradza się
w coraz większy deszcz. Stoję tak w tej ulewie przy Grocie Matki Bożej i nijak skupić się nie mogę, bo
Msza Święta jest... po arabsku! Akurat o tej porze trafiła się taka grupa.
Po Mszy Świętej wyruszam w Drogę. Leje już na całego...
Po Mszy Świętej wyruszam w Drogę. Leje już na całego...
Wczoraj w informacji turystycznej i biurze
pielgrzyma otrzymałam materiały i listę możliwości noclegowych na szlaku Camino
Piemont z Lourdes do SJPDP. Od razu więc zadzwoniłam do gite w Bruges
rezerwując miejsce na dzisiejszą noc.
Tak już było na szlaku z Le Puy (i tutaj
też), że lepiej wcześniej zapowiedzieć swoje przybycie.
Od kilku dni moja kurzajka ponownie przypomina
o sobie. Na razie jeszcze łagodnie, ale znów daje znać o swoim istnieniu.
Wczoraj w Lourdes zaaplikowałam jej wodę z tutejszego cudownego Źródełka. I
ufam… Nie pozostało mi już nic oprócz zawierzenia, oprócz ufności, że dzięki
łasce Bożej i Jego Miłosierdziu dojdę do Celu tej pielgrzymki. (jeszcze nie wiem, jak wiele tej ufności będzie mi potrzeba przez najbliższe dni)
Patrząc czysto po ludzku – ta pielgrzymka
nie mogła się udać. Jestem tego coraz bardziej świadoma, w miarę zbliżania się
do Santiago. To, że przeszłam już tyle i idę dalej pomimo wszystko, z całą
pewnością nie jest moją zasługą.
Przez kilka godzin wędruję w deszczu,
bardzo długo przez las. Nie spotykam żadnego pielgrzyma.
Mimo, że jestem po odpoczynku, to ciężko
mi się idzie, nie tylko z powodu pogody. Już po kilku pierwszych kilometrach dobitnie
czuję, że będę musiała okupić bólem moje naprawione podeszwy w butach. Nogi
niestety przyzwyczaiły się do zdartych podeszw i krzywych butów, a teraz kiedy
buty są ok, to niekoniecznie pasuje to moim stopom. Czuję jak robią mi się
pęcherze... coraz większym bólem, kłuciem i pulsowaniem atakują moje stopy i wwiercają
się tępo w całe moje jestestwo… Rety, przeszłam 2800 kilometrów bez większych problemów
z nogami (no prawie), a dziś na koniec dnia jestem obolała tak jak na początku
mojej pielgrzymki. Albo i bardziej. Nieźle…
W Bruges jestem za wcześnie, właścicielka
gite uprzedziła mnie, że będzie dopiero ok.18. Czekam więc na ławce na rynku i
marzę tylko, by się umyć i zająć nogami. Cała jestem jednym wielkim bólem. Stopy
pieką mnie niemiłosiernie, aż trudno wytrzymać…
Przed 18 zmierzam pod wskazany adres, siadam
pod bramą (na szczęście już nie pada) i czekam. Czas dłuży się niemiłosiernie, każda
minuta przeciąga się w nieskończoność w tym koszmarnym bólu stóp…
W końcu pojawiła się właścicielka,
załatwiamy tradycyjne formalności i mogę udać się na miejsce. Jestem tu jedynym
pielgrzymem, więc mam całe pomieszczenie, pokój z aneksem kuchennym i łazienką,
tylko dla siebie. Szybka kąpiel i nareszcie mogę spokojnie przeprowadzić
„operację” przebijania pęcherzy.
Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że moje stopy są na dodatek odbite, co w połączeniu z bąblami daje mieszankę iście "wybuchową".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz