Dzień 22 : Wschowa - Głogów (29 km)

Dziś od rana było bardzo zimno i wiał przejmujący zimny wiatr. Dodatkowy polar, czapka, rękawiczki – kto by pomyślał, że to końcówka kwietnia. Gdy wychodziło słońce, na chwilę robiło się cieplej, gdy zachodziło – powracała zimnica. I taka huśtawka towarzyszyła nam przez cały dzień.

Droga dziś nam się dłużyła, a dzień mijał znów „tak bez echa”. Zmęczeni jesteśmy po prostu. Jarek wciąż walczy ze swoim syndromem „startu”, mimo że wędruje już od tygodnia.
Dla mnie dzisiaj rozpoczął się czwarty tydzień poza domem... Czuję to już dobitnie... Fizycznie, bo ciało trwa w jakimś wszechogarniającym i rozlewającym się do każdej komórki zmęczeniu... Nie pomaga również nadszarpnięta ostatnio psychika, choć staram się nie rozmyślać o tamtej sytuacji... Na razie dostosowuję się do wymogu posiadania zapewnionego noclegu odpowiednio wcześniej…


A serce, no cóż, trochę już tęskni za domem, za bliskimi, ale również za najzwyklejszymi drobnymi sprawami... Jakże bym chciała usiąść w moim ulubionym fotelu z kubkiem gorącej aromatycznej kawy, wyspać się w swoim łóżku, cieszyć się niedzielnym popołudniowym „nic nie robieniem”. Banalne? Być może...

Dzisiejszy dzień to także potwierdzenie tego, że marzenia czasem się spełniają. Nawet jeśli są bardzo zwykłe, drobne, przyziemne… Pan Bóg naprawdę mnie zadziwia i spełnia takie moje „zachcianki” :)
Od co najmniej dwóch dni mam ogromną ochotę na ciepłą zupę, może to głupia sprawa, ale tak po prostu chciałabym zjeść talerz gorącej zupy. Niestety w wioskach to nierealne, a przez miasteczka przechodzimy o niewłaściwych porach, albo też nie ma w pobliżu żadnego baru.
I dziś gdy szliśmy przez jakąś miejscowość, przez uchylone okno kuchni dobiegł nas zapach gotowanego zapewne właśnie rosołu. Mmm, pyszny niedzielny rosół, marzenie...
Okazuje się, że na pielgrzymce można marzyć o nawet tak prozaicznych sprawach. Ano można... Bo pielgrzymka to nie tylko duchowość i wzniosłe rzeczy, ale także sprawy zwykłe, ludzkie, czasem bardzo proste.

Dzisiaj mamy zapewniony nocleg dzięki mojej koleżance, która zapowiedziała nas u Ojców Redemtorystów w Głogowie. Ojciec przeor przyjął nas bardzo życzliwie, ulokował w pokojach gościnnych i z całą serdecznością zaprosił nas na posiłek.

Są w życiu takie momenty, że człowiekowi trudno uwierzyć w to co widzi… I to jest właśnie taka chwila… Na stole pojawia się waza, a w niej najprawdziwszy, wspaniale gorący, pyszniutki rosół. Potem jeszcze drugie danie. I nawet ta wymarzona kawa na deser. Cudnie, nie? Spełnienie moich dzisiejszych "marzeń".

2 komentarze:

  1. Tak sobie pomyślałam po przeczytaniu tego posta, że muszę koniecznie sfinalizować mój pomysł i przywiesić przed Wilkowem informację, że jest tutaj przy DK 12 przed Głogowem bar "Rożen", w którym można zjeść coś ciepłego, chyba nawet zupę :-) Pozdrawiam. Magda

    OdpowiedzUsuń