Dzień 142 : Palas de Rei → Arzúa (28 km)

Te ostatnie 100 kilometrów przed Santiago daje mi w kość głównie w sferze emocjonalno-psychicznej. Po prostu lubię ciszę, spokój, do tego też zresztą mocno przywykłam w czasie tej pielgrzymki, a tu ciągle gwar i zgiełk. O ile wcześniej nie było tak "źle", to od Sarrii gdy szlak zamienił się w autostradę wędrowców, chwilami trudno to wytrzymać. Miliony głosów, słów, śmiechów, ciągły gwar… Jest mnóstwo pielgrzymów i nawet wędrówka przez uroczy las nie daje wytchnienia ani dłuższej chwili samotności, pusto wokół może być jedynie przez chwilę ;) 


Wypełnione na full albergi na pewno nie są oazą spokoju i gwarantem wypoczynku. Zapomnieć już można o poszanowaniu ciszy nocnej, o tym by ktoś po 22 nie rozświecał światła, o zwykłym ludzkim szacunku i przestrzeganiu pewnych zasad. To co do tej pory było normalne, teraz zanika w obliczu pojawienia się wielu turystów i pseudo-pielgrzymów...
Do tego dochodzi wszechogarniające zmęczenie. Ciało chyba „odpuściło” widząc zbliżający się kres wędrówki i zmęczenie nagromadzone przez ostatnie miesiące rozlewa się we mnie pełną parą…

Być ponad to... Wytrzymać..., jeszcze trochę, już tak niedługo...
Tak jak i wczoraj, dziś również powtarzam: Nie myśleć o tym wszystkim, o zmęczeniu, o hałasie, nie rozważać i patrzeć z przymrużeniem oka... I wytrzymać... jeszcze trochę...

Wieczorem w Arzua jest Msza Święta dla pielgrzymów... Kilka minut wcześniej do zakrystii wchodzi jeden z pielgrzymów. Ot, ksiądz pielgrzym, normalna sprawa. Jakież było moje zdziwienie gdy w trakcie celebracji przemówił po polsku. Boże drogi, jaka to muzyka dla ucha, nasz ukochany polski język. Jakże mi brakuje Mszy Świętej po polsku, kiedy człowiek nie tylko wie co i jak, ale też może czynnie uczestniczyć i wszystko rozumieć.
Jakże mi brakuje zwykłych rozmów po polsku, gdy można z kimś zamienić parę słów w ojczystym języku.
Potem przed błogosławieństwem pielgrzymów, gdy wszyscy przedstawiali się skąd pochodzą, okazało się, że oprócz mnie i księdza jest jeszcze dwóch chłopaków z Polski.
No to udaliśmy się potem do baru posiedzieć, pogadać i umówiliśmy się na ponowne spotkanie na Monte de Gozo. A gdy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy, przechodząca obok para usłyszała nasz polski język. Zatrzymali się, przywitali, kolejni Polacy. Super, swój do swego ciągnie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz