Dzień 6 : Kępa Polska - Płock (28 km)

Rano po pysznym śniadaniu ksiądz Krzysztof wraz z mamą wyprawili mnie w dalszą drogę, zaopatrując sowicie w prowiant na cały dzień. Z kapłańskim błogosławieństwem i serdecznym uściskiem pani gospodyni, wyruszam przed siebie.

Zgodnie ze wskazówkami księdza nie poszłam przez najbliższe wioski, ale udałam się w stronę wałów nadwiślańskich. Dzięki temu pierwszy etap znów wspaniale upływał mi wśród zieleni i ptasich śpiewów. Cisza przeplatana jedynie ptasim świergotem. Tylko Pan Bóg i ja...




Później skręciłam w stronę kolejnych wiosek prowadzących aż do przedmieść Płocka. Tutaj odbiłam oczywiście do Płocka Imielnicy, bo jest tam kościół pod wezwaniem św. Jakuba. Niestety moja "chrapka" na pieczątkę jakubową okazała się płonnym marzeniem. Jak to jest, że gdy w danej chwili nie ma proboszcza, to nikt nie jest władny przystawić mi pieczątki?

A później na dodatek zaczęło padać. Nogi bolały mnie już okropnie, więc wlokłam się krok za krokiem w tempie... lepiej nie mówić.

rynek w Płocku
Szłam do centrum miasta. Jako że mamy Jubileuszowy Rok Miłosierdzia, swoje kroki skierowałam rzecz jasna do Sióstr Miłosierdzia. Nie mogło być inaczej :)
Siostry przyjęły mnie cudownie. No po prostu brak słów. Już na furcie dwie napotkane siostry otaczają mnie życzliwością, ale też troszkę się martwią, bo w Domu Pielgrzyma jest dużo gości. Dlaczego nie zadzwoniłam wcześniej i nie powiedziałam, że przyjdę? Bo idę tam gdzie mnie nogi poniosą, tam gdzie Pan Bóg zaprowadzi… Na szczęście wolny pokój znajduje się bez problemu, jutro byłoby trudniej bo wszystkie miejsca są zarezerwowane, ale dziś przytulny pokoik jakby czeka akurat na mnie. Czyż to nie wspaniałe doświadczanie prowadzenia Bożej Opatrzności?


Wieczorem mogę też uczestniczyć we Mszy Świętej w tutejszym pięknym sanktuarium.
Rzeczywiście doświadczam tutaj ogromu miłosierdzia dla strudzonego pielgrzyma, nieprzebranej Bożej dobroci okazywanej przez serca dobrych ludzi :) Siostra Aleksandra, przydzielona do posługi gościom, pięknie wypełnia swoją pracę. Nie pod przymusem, nie dlatego że tak każą, ale naprawdę z wielką Miłością. To wielki dar, umieć tak służyć drugiemu człowiekowi… W każdym jej geście, słowie, spojrzeniu, przebija się coś Wielkiego, Głębokiego, Niepojętego… Miłość do Boga, a przez Niego i do ludzi… I Miłość Boga do nas, okazywana przez ręce drugiego człowieka…
Siostra z nadzwyczajną starannością i gorliwością troszczy się o mnie, byleby mi niczego nie zabrakło. Gorący posiłek to dla pielgrzyma prawdziwa uczta… potem jeszcze kolacja i zapas jedzenia na cały jutrzejszy dzień, bo rano siostry będą w kaplicy, a ja wyruszam dosyć wcześnie.
I oczywiście o żadnej zapłacie czy złożeniu ofiary nie ma mowy, siostra nie chce o tym słyszeć, bo przecież jeszcze taka długa droga przede mną, wystarczy modlitewna pamięć...
A w moim credencialu pojawia się piękna duża pieczęć Pana Jezusa Miłosiernego.


Pod koniec dnia znajduję jeszcze odrobinę sił na mały spacer po okolicy. Jest pochmurno, chłodno, ale na szczęście już nie pada. Zachód słońca nad Wisłą… a potem powracam do swojego pokoiku i zanurzam się w zasłużonym odpoczynku rozmyślając nad nieprzebranym Miłosierdziem Boga okazywanym mi dziś przez miłosierne ręce i gesty ludzi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz