Dzień 4 : Zakroczym - Czerwińsk nad Wisłą (29 km)

Rano ojcowie są na porannych modlitwach. Zostawiam więc klucze w umówionym miejscu i już po szóstej witam się ze szlakiem.  O tej porze miasteczko prawie jeszcze śpi. Szybko przemykam niemal pustymi ulicami i niebawem wędruję bardzo przyjemnym leśnym wąwozem. Znów przez długie godziny nie spotykam nikogo. W tej leśnej głuszy jestem sama… Prowadzą mnie pojawiające się co jakiś czas jakubowe muszle...



Kiedy wraz z Jarkiem podjęliśmy decyzję, że wyruszamy razem, próbowałam nakłonić go, aby rozpoczął swoją wędrówkę w Warszawie. Nie wyobrażałam sobie, bym miała samotnie przemierzać Polskę. Jarek rozumiał moje obawy, ale nie chciał rozpoczynać Drogi tutaj, a ja nie chciałam jechać do Gniezna, by tam rozpocząć razem z nim.
Gdzieś w naszych sercach, przez miesiące i lata marzeń o tej pielgrzymce, zawsze jawiła się ona jako Droga od progu własnego domu. I tak jak Jarek nie chciał rozpocząć w stolicy, tak ja nie chciałam przejechać pociągiem tych pierwszych kilkuset kilometrów. Miałam poczucie, że jeśli tak zrobię, to idea pielgrzymowania utraci swój smak. Każde z nas chciało rozpocząć u siebie, wyruszyć pieszo z własnego domu w stronę Santiago… To była jedyna słuszna opcja.
Niestety nie znam nikogo, kto chciałby i mógłby poświęcić dwa tygodnie, by przespacerować się wraz ze mną po Polsce, z Mińska do Gniezna. Będę więc musiała sama jakoś tam dotrzeć. Przez długie tygodnie absolutnie sobie tego nie wyobrażałam, samotna wędrówka w moim wykonaniu zupełnie nie wchodziła w rachubę. Co innego w Hiszpanii, gdzie szlaki św. Jakuba są bardzo popularne i jest dużo pielgrzymów – tam bycie w pojedynkę nie stanowi problemu.
Ale tutaj, w naszym kraju? Jak mam przejść sama przez pół Polski? Samotnie wędrująca kobieta – przecież to takie niebezpieczne…

„Gdy brak ci odwagi, musisz ją odnaleźć”
Emily Dickinson and Cheryl Strayed („Dzika droga”)  i… Wiola

Długo biłam się z myślami, zastanawiałam co zrobić, przekonywałam samą siebie… Ale i do tej decyzji powoli dojrzewałam, coraz bardziej oswajałam się z myślą, że przez pierwsze dwa tygodnie będę szła sama. Kwestię tą, tak jak i całą pielgrzymkę, zawierzam Bożej Opatrzności.
I idę sama przez miasta i wioski, przez pola i lasy… Czasami może się boję, ale absolutnie nie jest to paraliżujący strach, bardziej nazwałabym to „zdrowym rozsądkiem”.
Teraz, z perspektywy czasu, po kilku dniach wędrówki, uważam, że to bardzo dobrze, iż Jarek nie zgodził się na moją prośbę. Ten czas samotności na początku Drogi jest mi bardzo potrzebny, jest mi dany od Boga, właśnie taki. Teraz to wiem. Błogosławiony ten czas… W sercu panuje ogromny pokój i ufność, że bezpiecznie dojdę do celu...


Odpoczywam w Smoszewie na ławeczce przy kościele. Kiedy tylko mogę gdzieś usiąść, chętnie wykorzystuję taką okazję, by choć na chwilę zdjąć buty z obolałych stóp. A one bardzo bronią się przed tym, by wyruszyć znowu. Jejku, kiedy w końcu przestaną boleć?

W Miączynku nagle kończy się droga. Tak po prostu, droga prowadzi wprost do jakiejś posesji. I koniec. Rozglądam się, ale nie znajduję żadnej alternatywy. Na szczęście gospodarz pokazuje mi którędy iść – wzdłuż jego ogrodzenia, a potem bardzo stromo ledwie widoczną ścieżką schodzę ze skarpy do parowu. Mój ciężki plecak tylko czeka na to, aby przeważyć mnie do przodu, jakże nieocenione są wtedy kijki. Utrudzona, w końcu dochodzę do gruntowej, nareszcie prostej drogi i podążam w stronę kolejnej wsi.
Zatrzymuje się przy mnie mężczyzna na rowerze, starszy, zmęczony życiem człowiek. Chwilę idziemy razem. Pyta dokąd idę, rozmawiamy i ni stąd ni zowąd zmienia temat i udziela mi pięknej, jakże poważnej lekcji o miłości rodziców.


Potem podążam znów przez pola i lasy… Świat tętni wiosną, ptaki śpiewają jakby nie mogły nacieszyć się, że to już kwiecień, zielone listki z dnia na dzień stają się coraz większe, drzewa zaczynają kwitnąć… Jest pięknie…


Ostatni dzisiejszy odcinek biegnie wzdłuż rzeki, aż w końcu docieram do Czerwińska nad Wisłą. Dom Pielgrzyma jest zamknięty na cztery spusty, udaję się więc do klasztoru Salezjanów tuż przy Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Ksiądz, z którym rozmawiam jest bardzo sympatyczny, ale jak to w klasztorach, nie on tu podejmuje decyzje. Mam się jednak nie martwić i poczekać na właściwą osobę. Jednak gdy zjawia się przełożony, okazuje się, że może być problem. Jaki, tego już nie mogę zrozumieć. Zupełnie nie przemawia do mnie kręcenie w stylu: ale dlaczego, po co, a może bym znalazła nocleg gdzie indziej, dalej. Dalej???  Jak to dalej, gdzie??? 
Jest późne popołudnie, jestem bardzo zmęczona, mam mnóstwo pęcherzy i nie dam rady pójść nigdzie dalej. Grymas niezadowolenia przewija się na twarzy księdza… Powołuję się na przewodnik po mazowieckiej Drodze św. Jakuba, przecież to miejsce jest wymienione jako możliwy tutaj nocleg, jako miejsce przyjazne pielgrzymom… O nie, nie, może kiedyś ktoś tu nocował i tak napisał, ale to nie jest miejsce dla takich pielgrzymów. Takich??? Czyli jakich??? Nie rozumiem już wogóle.
Matka Boża Pocieszenia chyba musiała dać mu mocnego wewnętrznego kuksańca, bo gdy już miałam powiedzieć, że się stąd nie ruszę, nigdzie nie pójdę i najwyżej zawinę się w śpiwór pod ich drzwiami, ksiądz nagle zmienia decyzję i postanawia jednak otworzyć mi Dom Pielgrzyma. Z niechęcią co prawda, ale to już mnie nie obchodzi, najważniejsze, że będę miała dach nad głową.
Gdy wchodzimy do środka, jeszcze bardziej nie mogę zrozumieć jego postawy – budynek jest wciąż ogrzewany, kilkanaście pustych pokoi, kilkadziesiąt wolnych miejsc – jaki to był problem, żeby otworzyć? Ksiądz chyba już z zawstydzenia, nie chce ode mnie żadnej opłaty ani ofiary. Dopytuję więc tylko komu lub gdzie rano zostawić klucze i nareszcie zostaję sama. Dziwny człowiek… ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło :)

Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia - Czerwińsk nad Wisłą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz