Dziś szlak prowadzi leśnymi i szutrowymi
drogami, ale z powodu przypiekającego słońca, droga nie upływa już tak szybko
jak wczoraj. Idę wolniej, ale to nic… Wciąż jestem w dobrej formie, niedawny kryzys jest na szczęście już tylko wspomnieniem. Wędruję z radością, a każdy kolejny krok wprost mnie zachwyca :)
Dzień 103 : Les Moulins przed Bach → Trigodina (39 km)
Wbrew moim obawom noc była spokojna. Pokonało mnie zmęczenie obdarzając wyczerpane ciało mocnym i zdrowym snem. Wypoczęłam doskonale.
Wyruszam rano z nową dozą sił. Dziś cały
dzień idę szlakiem, wprost frunę jak na skrzydłach. Po ostatnim (na szczęście
krótkim) kryzysie fizycznym nie ma najmniejszego śladu. Niesamowite ;)
Dzień 101 i 102 : Figeac → Cajarc (27 km) oraz Cajarc → Les Moulins przed Bach (25 km)
Po ostatnich słonecznych dniach, kiedy
świat wokół rozkwitał pięknem i radością lata, teraz znów nastała „pora
deszczowa”. Od rana pogoda jest paskudna.
Postanawiam więc iść wzdłuż drogi, zamiast
szlakiem, który nie dość że obfituje we wzniesienia, to jeszcze nie wiadomo jak podmokłe ma
ścieżki…
Dzień 100 : Saint Roch (za Decazeville) → Figeac (26,5 km)
Budzę się przed świtem. W oddali ciemne
jeszcze niebo raz po raz rozbłyska jasną poświatą. Gdzieś tam szaleje burza.
Nie chce mi się wstawać, mam ochotę zostać tu jeden dzień. Zastanawiam się, czy
nie poprosić o to Brygide. Walczę sama ze sobą i z pokusą słodkiego lenistwa.
Ale przecież trzeba iść dalej, bo przede mną do Santiago jeszcze całkiem ładny
kawałek drogi.
Dzień 99 : Prayssac → Saint Roch (za Decazeville) (12,5 km)
Dziś jest niedziela i chcę zdążyć na Mszę
Świętą o 10.30 w Decazeville.
Niewielkie Prayssac spowite jest jeszcze
snem i ciszą wczesnego poranka, a ja wyruszam witając się z kolejnym dniem…
Dzień 98 : Le Soulié przed Espeyrac → Prayssac (25 km)
Rano żegnam się z moimi wspaniałymi
gospodarzami i bardzo sympatyczną pątniczką i wyruszam dalej…
Kolejny dzień, kolejne kilometry, kolejne
Nieznane. Takie życie pielgrzyma. Takie piękne życie pielgrzyma :)
Dzień 97 : Saint-Côme-d'Olt → Le Soulié przed Espeyrac (34 km)
Kolejny długi dzień... Wyruszam w miarę
wcześnie, by pierwszy dłuższy etap przejść zanim słońce zacznie mocno parzyć.
Szlak jest bardzo dobrze oznakowany. Od samego
rana jest bardzo gorąco.
Dzień 96 : Nasbinals → Saint-Côme-d'Olt (33 km)
Wczorajszy dzień był bardzo ciepły, noc
chłodna, więc rano na namiocie jest mnóstwo rosy. Cóż, trzeba zwinąć taki
mokry... początkowo zostawiam za sobą strużkę cieknącej wody…
To jest minus spania w namiocie, potem w
ciągu dnia trzeba go rozkładać i suszyć, co zajmuje sporo cennego czasu. Ale
ogromnym plusem namiotu jest to, że ma się swój mały domek :)
Dzień 95 : Saint-Alban-sur-Limagnole → Nasbinals (39 km)
Wczoraj ustaliłam z hospitalerą, że rano
nie będę czekać na wspólne śniadanie, bo przede mną kolejny długi dystans.
Szybciutko wypijam herbatę i coś przegryzam.
Na pożegnanie hospitalera wyściskała mnie
serdecznie. Na co dzień goszczą tu zazwyczaj pielgrzymów rozpoczynających w Le
Puy, trudno więc się dziwić, że długodystansowy pielgrzym, wzbudza w nich
radość i jakiś zachwyt tak długą drogą.
Dzień 94 : Monistrol-d'Allier → Saint-Alban-sur-Limagnole (38 km)
Wczoraj zarezerwowaliśmy z Cedrikiem
nocleg na dziś w Saint-Alban-sur-Limagnole w alberdze donativo, więc czeka nas
bardzo długi etap. Nie przeraża mnie to. Mam w sobie tyle energii, zapału,
siły… Aż nie do wiary, jakbym niemalże na nowo „urodziła się” pielgrzymem.
Radość wprost mnie rozpiera :)
Dzień 93 : Le Puy-en-Velay → Monistrol-d'Allier (28 km)
Rano w alberge pielgrzymi zasiadają do wspólnego
śniadania. Tradycyjny francuski posiłek poranny: bagietka z marmoladą, sok,
herbata. Nigdy nie pojmę dlaczego w tym kraju herbatę pije się z miseczek. Dla
nas Polek, to bardzo dziwne ;)
Dzień 92 : Saint-Paulien → Le Puy-en-Velay (15 km)
Wyruszam raniutko, by spokojnie zdążyć do
Le Puy na Mszę Świętą w południe. Agnieszka wyruszy nieco później, ma więcej sił i lepsze tempo ode mnie, więc potrzebuje
mniej czasu na taki krótki dystans.
Te 15 kilometrów mija mi bardzo szybko…
Te 15 kilometrów mija mi bardzo szybko…
Dzień 91 : Boisset → Pontempeyrat → Saint-Paulien (32 km)
Dziś chciałybyśmy dotrzeć do Saint-Paulien.
To dosyć daleko, ale chcemy tam dojść, by jutro mieć blisko do Le Puy...
Po wczesnym śniadaniu pani Monique odwozi
nas samochodem do Pontempeyrat. To miejscowość położona kilka kilometrów dalej niż
miejsce, w którym wczoraj zakończyłyśmy wędrówkę, ale właśnie dzięki temu,
realnym stanie się dziś dla nas dojście do planowanej miejscowości. Dystans 32
km z Pontempeyrat do Saint-Paulien pokonamy już bez problemu i zbytniego
nadwyrężania sił.
Dzień 90 : Saint-Jean-Soleymieux → Usson-en-Forez → Boisset (21,5 km)
Rano na tarasie oglądamy piękny wschód
słońca... Ponoć przy ekstra czystej widoczności można zobaczyć stąd Mont
Blanc... Cóż za wspaniałe miejsce :)
Mieć dom w tak cudownym miejscu, na
wzgórzu, z pięknymi widokami wokół… Mogłabym tu siedzieć godzinami i patrzeć,
patrzeć, patrzeć… W takiej scenerii dusza rozpływa się w zachwycie. Tu jest jak
w bajce :)
Dzień 89 : Champdieu → Saint-Jean-Soleymieux (23 km)
Poranna wędrówka w stronę miasta mija mi
spokojnie…
Większe miasteczko to możliwość zakupów. Nareszcie
będzie sklep, duży sklep. Hurra!!! Kto by pomyślał, że zwykły „spożywczak”
będzie nas tak cieszył ;)
Dzień 88 : Amions → Champdieu (34 km)
Cały dzień szukamy sklepu. Pieczywo to
jeszcze można w tej Francji kupić, ale coś do pieczywa... to już chwilami problem. Dziwne to, markety są w miastach, ale uświadczyć jakiś sklep w
wiosce to jest już prawie nierealne…
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy… heh ;)
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy… heh ;)
Dzień 87 : Saint-Alban-les-Eaux → Amions (23 km)
Rano wita nas słońce i lekkie mgły błąkające się
pomiędzy górami. Jak pięknie…
Kolejny dzień... kolejne kilometry...
kolejne przełamywanie siebie... ile czasami to nas kosztuje wysiłku i wewnętrznego
samozaparcia, to przezwyciężanie swoich słabości…
Dziś mamy krótki dystans, a zmęczona jestem jak nie wiem co, jakbym trzasnęła co najmniej ze czterdzieści kilometrów.
Dzień 86 : Charlieu → Saint-Alban-les-Eaux (34,5 km)
Spędziłyśmy u Państwa Carlier naprawdę
miły czas. Wczorajsza kolacja, dzisiejsze śniadanie, sympatyczne rozmowy i
zewsząd ogarniająca nas życzliwość. Nasz gospodarz wręczył nam listę kilku osób,
które na trasie do Le Puy tak jak on goszczą jakubowych pielgrzymów. Cóż za
życzliwy człowiek.
Dzień 85 : Azole → Charlieu (27 km)
Noc w campingowej łazience wcale nie
była zła, powiedziałabym nawet, że była dobra. Bardzo ważne, że nie spałyśmy w
tym samym pomieszczeniu co prysznice, więc śpiwory nie złapały wilgoci...
Nie
zmarzłyśmy, noc była ciepła. Uważam, że był to naprawdę niezły nocleg :)
Dzień 84 : Tramayes → Propières → Azole (27 km)
Wczoraj wieczorem i w nocy była ogromna
burza. Porządnie przy tym popadało. Dziś więc wniosek jest oczywisty, że trzeba
iść lokalnymi drogami, zamiast pakować się na leśne mokre ścieżki. Nie chcemy
po raz kolejny stanąć przed „faktem dokonanym” i ścieżką, której przebycie mogłyby
okazać się niemal niewykonalne.
Dzień 83 : Taize → Tramayes (28 km)
Wczoraj, gdy odpoczywałyśmy w Taize,
pogoda była iście tropikalna. Prawdziwy upał.
Dziś dzień zapowiada się
podobnie. Wychodzimy raniutko, ale już wtedy jest bardzo ciepło. Z upływem
czasu robi się coraz goręcej i choć słońce wcale nie operuje mocno a po niebie wędrują białe chmurki to i tak
jest bardzo duszno.
Dzień 81 i 82 : Levernois → Jambles → Taize (samochodem) oraz odpoczynek w Taize
Jak fajnie jest pospać trochę dłużej i nie
wstawać na uporczywy dźwięk brzęczącej komórki. Cóż za piękny poranek :)
Wczoraj po południu i dziś przy śniadaniu
toczymy poważne duchowe rozmowy z Romanem. Ot, mamy takie przyspieszone
„rekolekcje”. Wspaniały człowiek 😊
Dzień 80 : Puligny-Montrachet → Jambles → Levernois (23 km)
Od rana znów towarzyszy nam deszcz, jakby
dawno go nie było. Oj, zmora to nasza ostatnimi czasy. Nawet jeśli przejaśni
się na jeden dzień, to potem znowu to samo. Pada i pada, i tym samym zmusza nas
do ponownego szukania alternatywnych dróg, byle nie przez leśne ścieżki, które
mogłyby okazać się nie tyle błotniste, co wręcz nie do przebycia.
Dzień 79 : Nuits-Saint-Georges → Puligny-Montrachet (35 km)
Kolejny dzień upływa nam na wędrówce przez
winnice. Pogoda też dopisuje, wokół zielone winorośle… Jest pięknie...
W końcu przychodzi też czas na poważną
rozmowę.
Dzień 78 : Messigny-et-Vantoux → Nuits-Saint-Georges (34 km)
Nocleg w stodole był całkiem, całkiem... i
nawet nie było zimno. I myszy chyba nie harcowały :)
Rano Filip wstał przed nami i przygotował śniadanie. Niesamowity człowiek :) Z Henrim pożegnałyśmy się wczoraj, dziś
jeszcze śpi, bo zamierza iść tylko do Dijon. Tam zabawi dwa dni, bo przyjeżdża
do niego żona i przyjaciel. Pewnie już się nie spotkamy, więc Buen Camino :)
Dzień 77 : Poiseul-lès-Saulx → Messigny-et-Vantoux (31 km)
Dzień spokojny. Czasem idziemy razem, czasem rozdzielamy się na kilka godzin. Tak nam to wychodzi ostatnio i to chyba dobry układ.
Ponownie miałyśmy farta, bo deszcz zaczął
padać w trakcie naszego postoju. Wskutek tego jeden z naszych odpoczynków
przedłużył się do prawie godziny, ale za to byłyśmy bezpieczne i suche pod
daszkiem przystanku autobusowego.
Dzień 76 : Auberive → Poiseul-lès-Saulx (33 km)
Nocleg nie był wcale taki zły, tyle tylko,
że twardo. Drewniana ława czy podłoga – moje plecy zdecydowanie nie chcą się
zaprzyjaźnić z twardym podłożem.
Nie przewidziałyśmy tylko, że w łazience gdzie
przecież jest sporo wilgoci, nasze śpiwory naciągną jej nieco, staną się
wilgotne i nieprzyjemne.
Dzień 75 : Langres → Auberive (30 km)
Opuszczam Langres z jedną wielką
niewiadomą i pytaniem w sercu – czy wczorajszy zabieg pomoże mojej nodze? Czy
będę mogła iść, czy też uziemi mnie to na dobre? Na razie jednak idę… choć do
komfortu normalnego chodzenia jest bardzo daleko.
Chcę iść, chcę iść dalej, wbrew i pomimo
wszystko, do końca, do Celu, do Santiago…
Dzień 74 : Montigny-le-Roy → Langres (26 km)
Rano znów pada... Przeczekujemy więc i
wyruszamy w drogę względnie suche. Następny poryw deszczu jest w trakcie naszego
pierwszego postoju. Odpoczywamy sobie w pięknie przygotowanym dla pielgrzymów
miejscu (nareszcie się takie znalazło!), zabudowany i zadaszony kącik, stół,
wygodna ławka... A niech sobie pada, przynajmniej mam okazję do kilkuminutowej
drzemki.
Dzień 73 : Graffigny-Chemin → Montigny-le-Roy (28 km)
Rano znów pada... Tak
nam tu dobrze w tym przyjaznym gite. Niestety niebo zasnute chmurami nie
zwiastuje na razie poprawy pogody. Trzeba wyjść, znów trochę wbrew sobie.
Deszcz, deszcz, deszcz... kiedy to się skończy?
Dzień 72 : Domrémy-la-Pucelle → Graffigny-Chemin (32 km)
Rano dosyć mocno padało. Tym bardziej więc
nie chciało nam się opuszczać naszej bezpiecznej przystani. Ociągałyśmy się z
wyjściem, aż w końcu deszcz przeszedł w lekką mżawkę. Chcąc nie chcąc, trzeba
było iść… na tym polega pielgrzymie życie :)
Potem nawet na chwilę wyjrzało słońce,
generalnie jednak przez cały dzień straszyło deszczem, ale na tym się kończyło.
Na szczęście prawie nie padało, było chłodno, przyjemnie, w sam raz do
wędrówki.
Dzień 71 : Domrémy-la-Pucelle - odpoczynek
Dziś odpoczywamy u św. Joanny d'Arc.
Jak cudownie jest obudzić się z myślą, że
mam wolny dzień, że nie obowiązuje mnie dziś dyscyplina pielgrzyma, że nie
wstaję rano, nie „muszę” iść niezależnie od pogody, że mogę poleżeć dłużej w
łóżku. Rewelacja :)
Dzień 70 : Vaucouleurs → Domrémy-la-Pucelle (25 km)
Od rana pada deszcz. Znowu... Niełatwe to
doświadczenie dla pielgrzyma…
Trzeba się mocno zmobilizować, by niezależnie
od wszędobylskiej wilgoci i szarości wokół, strużek wody ściekających po pelerynie i kropel deszczu
„dudniących” w głowie, by pomimo wszystko zanucić pod nosem:
Dzień 69 : Villey-Saint-Étienne → Vaucouleurs (33 km)
Po śniadaniu u pani Anny wyruszamy w
dalszą drogę. Wędrujemy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Mozela. Drzewa i niebo przeglądają się w jej gładkiej tafli. Jest taka
spokojna, piękna… jakże inne ma oblicze niż jakiś czas temu w Niemczech…
Czas mija nam przyjemnie...
Dzień 68 : Blénod-lès-Pont-à-Mousson → Villey-Saint-Étienne (21 km)
Po pysznym śniadaniu i serdecznym
pożegnaniu wyruszamy w dalszą drogę zaopatrzone w kanapki na dzisiejszy dzień.
Niesamowita jest ta pani Olga :)
Dzień 67 : Metz → Blénod-lès-Pont-à-Mousson (20 km + kilka samochodem)
Dzień zaczynamy od wizyty w szpitalu.
Nie ma rady, tak trzeba. Kawałek kleszcza, który został w nodze Agnieszki, zdecydowanie wymaga
usunięcia.
Jesteśmy mega pozytywnie zaskoczone francuską służbą zdrowia. Przede wszystkim na ostrym dyżurze jest pusto, brak ludzi, kolejek. To pierwszy szok (w porównaniu z naszymi izbami przyjęć).
Jesteśmy mega pozytywnie zaskoczone francuską służbą zdrowia. Przede wszystkim na ostrym dyżurze jest pusto, brak ludzi, kolejek. To pierwszy szok (w porównaniu z naszymi izbami przyjęć).
Dzień 66 : Kédange-sur-Canner → Metz (34 km)
Wyruszamy rano serdecznie wyściskane przez
Madame Loriette. Na szlaku witamy się z wędrującym coraz wyżej po niebie
słońcem. Jest bardzo duszno, po wczorajszej wieczornej burzy wszystko paruje…
Dzień 65 : Perl - Kédange-sur-Canner (28,5 km)
Obudziłam się z pewnego rodzaju
podekscytowaniem, ale i dozą obaw przed kolejnym etapem pielgrzymki. Gdy już
nieco oswoiłam się z Niemcami, muszę je zostawić za sobą i wkroczyć w kolejne
Nieznane... Znów nowy kraj, inna mentalność, kultura, język, inne wszystko –
wszystko, do którego trzeba się będzie przyzwyczajać, poznać, oswoić i jakoś
zaprzyjaźnić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)