Rano wspólne, niespieszne śniadanie z
Olą. Jak nam tu dobrze... Przedłużamy chwilę wyjścia, ale w końcu, chcąc nie
chcąc, trzeba wyruszyć w dalszą drogę.
To są takie małe rozterki pielgrzyma – z
jednej strony chciałoby się przedłużyć takie chwile życzliwości w
nieskończoność, a z drugiej strony wiemy przecież, że św. Jakub na nas czeka i
ta świadomość pcha nas ku dalszej wędrówce i zanurzeniu w kolejny dzień
Nieznanego na tej pięknej Drodze.
Serdecznie żegnamy się z naszą wspaniałą
dobrodziejką i idziemy. Myślę, że Ola na zawsze zostanie w naszych sercach. Jej
dobroć, życzliwość, otwarte serce i radosne przyjęcie nas, nieznanych przecież
ludzi – to wszystko jest nie do opisania, a dla nas jest również niesamowitym świadectwem
życia Ewangelią...
Z Frankfurtu wychodzimy korzystając
jedynie ze śladu GPS w telefonie. Z domu Oli, zgodnie z nawigacją, kierujemy
się w stronę szlaku. I gdy już teoretycznie powinnyśmy znajdować się na szlaku, to i tak żadnych oznakowań Drogi Jakubowej nie ma albo nie potrafimy
ich znaleźć. Co jakiś czas śledzimy więc mapę w telefonie. Pierwsze muszle
pojawiają się dopiero kilka ładnych kilometrów za miastem.
Od rana jest bardzo duszno, co nie
ułatwia nam wędrówki. Szybko się męczymy i chyba przystajemy częściej niż
zwykle. A może to odpoczęte nieco ciało trudniej zmusić do wysiłku i rygorów
Drogi? Ileż trzeba byłoby odpoczywać, żeby nabrać sił i wigoru jakie miałyśmy
przed wyruszeniem?
Tego dnia Szlak Jakubowy w większości pokrywa się z trasą rowerową R3, więc nawet gdy nie ma muszli, spokojnie idziemy rowerówką.
Tego dnia Szlak Jakubowy w większości pokrywa się z trasą rowerową R3, więc nawet gdy nie ma muszli, spokojnie idziemy rowerówką.
Trzeba przyznać, że Niemcy mają bardzo
dobrze rozbudowaną i przygotowaną sieć dróg rowerowych. Tylko pozazdrościć i
brać przykład z naszych sąsiadów :)
Dzień, przez bardzo długi czas, upływa nam pod znakiem ryczących silników samolotów. Niedaleko jest lotnisko, co i rusz kolejne samoloty pojawiają się na niebie zniżając lot i przygotowując się do lądowania. Zastanawiam się jak ludzie mogą tu mieszkać? Nieustanny huk i ryk silników, przerywany nielicznymi momentami ciszy…
Z trasy R3 schodzimy kilka kilometrów przed Chochheim am Main, by do miejscowości dotrzeć spokojną ścieżką wiodącą poprzez hektary winnic.
Niebawem nad winoroślami góruje kościół do którego zdążamy.
![]() |
Parafia św. Piotra i Pawła - Chochcheim am Main |
Na miejscu nie możemy znaleźć księdza,
plebania jest zamknięta, na szczęście zauważamy numer telefonu. Dzwonimy i
okazuje się, że ksiądz wyjechał i nie będzie go przez najbliższe godziny... To
jednak nie przeszkodziło mu by nam pomóc :)
No właśnie, jak człowiek ma otwarte serce to nie istnieją żadne przeszkody. Po kilkunastu minutach ktoś przyszedł i otworzył nam dom parafialny.
No właśnie, jak człowiek ma otwarte serce to nie istnieją żadne przeszkody. Po kilkunastu minutach ktoś przyszedł i otworzył nam dom parafialny.
Tak na marginesie, nam Polakom dom
parafialny kojarzy się zwykle z plebanią, gdzie są również jakieś sale. Tutaj
dom parafialny to z reguły odrębny budynek, służący działalności
katechetyczno-rozrywkowo-kulturalnej. Rozgościłyśmy się więc w tym domu,
spałyśmy na poddaszu, w salce na podłodze, ale na szczęście był dywan, który
mogłyśmy sobie rozłożyć, więc było w miarę estetycznie, choć twardo :) Ciekawe
kiedy plecy przyzwyczają się do spania na twardej podłodze?
Lekkim „mankamentem” (w cudzysłowie
rzecz jasna) noclegów w domach parafialnych jest zwykle brak prysznica, ale przecież
nie można mieć wszystkiego ;) Podstawową potrzebą pielgrzyma jest dach nad
głową, reszta jest na drugim planie...
Doceniłyśmy ten dach bardzo szybko, gdy
wieczorem rozszalała się ogromna burza… Grzmoty, błyski i ulewa, szalały za
oknem… ale my byłyśmy już bezpieczne w naszym lokum.
A ok.22 wrócił ksiądz i jeszcze na
chwilkę do nas zajrzał. Okazał się człowiekiem bardzo serdecznym i życzliwym,
no i... sam przeszedł Camino z Niemiec do Santiago, więc doskonale zna i
rozumie trudy pielgrzymiego życia. Zaprosił nas również na śniadanie następnego
dnia :)
Och, pamiętam te winnice :-) Podobne zdjęcie mamy! I też spaliśmy w Hochheim, choć nie na plebanii...
OdpowiedzUsuńHochheim !
OdpowiedzUsuń"Chochcheim" to juz przesada ��
Przez Hochheim przejeżdżaliśmy na rowerach w deszczu, późnym wieczorem, szukając noclegu, więc widoków nie podziwialiśmy, ale widok kościoła ponad winnicami pamiętam. Przepiękne są winnice na stokach, jak jedzie się w słońcu i z góry. Wiolu, co wieczór czekam na nowy odcinek Twoich wspomnień, więc pisz, pisz, pisz.
OdpowiedzUsuńWancz
A ten Pan Anonimowy to ze mną chyba jechał w tym deszczu... Czekamy na dalsze odcinki :-)
UsuńAgula, Wancz, O tak ten kościół górujący nad winnicami sprawia niesamowite wrażenie.
UsuńDzięki za czytanie i dopingowanie do dalszego pisania :)