Dzień 11 : Kruszwica - Mogilno (30 km)

Rano powitały mnie lekkie mgły. Świat nabiera jakiegoś rodzaju tajemniczości i w tych mgłach również wygląda pięknie.
Początkowo droga wiodła przez wioski i pola. Znów towarzyszył mi cudowny śpiew ptaków, zachwycając serce tą anielską muzyką… i pozwalając radować się tymi odgłosami natury, które w czasie marszu są jak najwspanialsze dźwięki dla ucha…

Dzień 10 : Siniarzewo - Kruszwica (31,5 km)

Dzisiejsza droga wiodła głównie przez wioski poprzecinane polami. Szło mi się nad wyraz ciężko, droga dłużyła się i zdawała się nie mieć końca. Było bardzo duszno, parno, co na pewno nie ułatwiało wędrówki. A może jestem tak najzwyczajniej trochę zmęczona?
To dopiero 10 dni, jeszcze kilkanaście razy tyle...  Wciąż nie potrafię ogarnąć umysłem czekającej mnie wędrówki. Wiem, rozumiem ile to czasu, kilometrów, ale ciągle nie umiem oczyma wyobraźni zobaczyć siebie u kresu tej Drogi… To wciąż jest takie nierealne…

Dzień 9 : Włocławek - Siniarzewo (29 km)

Poranek jest cudowny. Wspólne śniadanie, ostatnie rozmowy z moimi dobrodziejami, tak wiele dobra, którego doświadczam… Aż żal stąd odchodzić… znów w Nieznane, znów na poniewierkę… Ale przecież Droga wzywa 😀
Moi cudowni gospodarze serdecznie mnie ściskają, kreślą krzyżyk na czole i błogosławią na dalszą podróż. To bardzo wzruszający moment takie błogosławieństwo od świeckich ludzi. W końcu po ostatnich uściskach i pożegnaniach, wyruszam dalej… sowicie zaopatrzona przez Panią Mirosławę na cały dzisiejszy dzień.

Dzień 8 : Dobrzyń nad Wisłą - Włocławek (23,5 km)

Rano na szafeczce przy drzwiach czeka na mnie wyprawka na cały dzisiejszy dzień. Ach ta wspaniała pani Irenka, jeszcze w nocy pomyślała i zatroszczyła się o mnie, choć na pewno była zmęczona po tak intensywnym wieczorze.

Dziś miał być piękny i przyjemny dzień. Niedziela, w planach nareszcie poniżej trzydziestki, tylko dwadzieścia kilka kilometrów, zamierzałam świętować i odpoczywać. A wyszło zupełnie inaczej...

Dzień 7 : Płock - Dobrzyń nad Wisłą (31 km)

Wyruszam w dalszą drogę pięknie zaopatrzona przez siostrę Aleksandrę na cały dzisiejszy dzień. 
To już tydzień, siódmy dzień wędrówki. Z nogami jest coraz lepiej, pęcherze powoli, ale jednak się goją, a nowe bąble na szczęście nie powstają. Co za ulga :)

Nieco modyfikuję swoje plany, a raczej proponowaną wersję drogi. Idąc szlakiem według przewodnika czekałoby mnie 36-38 km, a tego chyba jeszcze bym nie zniosła, a na pewno nie przy dzisiejszej pogodzie i wciąż nie do końca wygojonych stopach. 

Dzień 6 : Kępa Polska - Płock (28 km)

Rano po pysznym śniadaniu ksiądz Krzysztof wraz z mamą wyprawili mnie w dalszą drogę, zaopatrując sowicie w prowiant na cały dzień. Z kapłańskim błogosławieństwem i serdecznym uściskiem pani gospodyni, wyruszam przed siebie.

Zgodnie ze wskazówkami księdza nie poszłam przez najbliższe wioski, ale udałam się w stronę wałów nadwiślańskich. Dzięki temu pierwszy etap znów wspaniale upływał mi wśród zieleni i ptasich śpiewów. Cisza przeplatana jedynie ptasim świergotem. Tylko Pan Bóg i ja...

Dzień 5 : Czerwińsk nad Wisłą - Kępa Polska (30 km)

Dziś był piękny dzień. Tak po prostu. Rano świeciło jeszcze słońce, potem niebo się trochę zachmurzyło, strasząc mnie możliwością ewentualnego deszczu. Na szczęście jednak nie padało, nie było za gorąco ani za zimno, pogoda wprost idealna do wędrówki.
Początkowo szłam przy ruchliwej szosie, a potem już przez wioski, lasy, pola… Szlak prowadzi czasem pomiędzy polami, zwykłą miedzą, a nie żadną ubitą drogą… Wtedy jest ciężko, ziemia na polu, wertepy, kępy trawy, wszystkie te nierówności przysparzają moim pęcherzom na stopach 

Dzień 4 : Zakroczym - Czerwińsk nad Wisłą (29 km)

Rano ojcowie są na porannych modlitwach. Zostawiam więc klucze w umówionym miejscu i już po szóstej witam się ze szlakiem.  O tej porze miasteczko prawie jeszcze śpi. Szybko przemykam niemal pustymi ulicami i niebawem wędruję bardzo przyjemnym leśnym wąwozem. Znów przez długie godziny nie spotykam nikogo. W tej leśnej głuszy jestem sama… Prowadzą mnie pojawiające się co jakiś czas jakubowe muszle...

Dzień 3 : Jabłonna - Zakroczym (29 km)

Rano po pysznym śniadaniu moi wspaniali dobrodzieje serdecznie mnie żegnają, zaopatrują w kanapki na drogę, a Zbyszek odwozi mnie z powrotem do kościoła, gdzie zakończyłam wczorajsze wędrowanie.
Ogrom dobra, którego doświadczyłam wczorajszego popołudnia i dzisiejszego poranka, rozlewa się we mnie błogim poczuciem dziwnego szczęścia, daje ogromnego duchowego powera i napawa nadzieją, że wszystko będzie dobrze.

Dzień 2 : Warszawa Rembertów - Jabłonna (32 km)

Poniedziałek zaczął się kiepsko. Po wczorajszym dniu wszystko mnie boli, każda komórka ciała. Nie mówiąc już o stopach, pierwszych przebitych wczoraj pęcherzach i świadomości, że to jeszcze nie koniec. Fizycznie czuję podrażnione miejsca, na których z pewnością pojawią się kolejne bąble. Aż boli mnie dusza od tego wszystkiego. To nie tak miało być!!!
Przecież trenowałam naprawdę dużo, dobrze rozchodziłam buty, w których teraz idę. Dlaczego w domu nie miałam problemów, a teraz tak się dzieje? Zupełnie tego nie rozumiem…

Dzień 1 : Mińsk Mazowiecki - Warszawa (33,5 km)

Wstaję bardzo wcześnie. Od rana jestem w wielkim biegu. Swoją pielgrzymkę rozpoczynam pierwszą poranną Mszą Świętą o 6.30. Potem wracam jeszcze na chwilę do domu, szybkie śniadanie, przebieram się w caminowe ciuchy, ostatnie drobne czynności… Chcę już iść, być wędrowcem, nie czuć już tego napięcia, lecz całe serce oddać Drodze.
Z Mamą pożegnałam się wcześniej. Teraz jest w Kościele. Tak ustaliłyśmy, żeby nie musiała patrzeć na moje wyjście, żeby dodatkowo nie łamać jej serca. Pewnie i tak nieraz uroni łzę, przecież niezależnie od

Już za parę chwil

Dzień wyruszenia zbliża się wielkimi krokami… jest tuż, tuż, niemalże na wyciągnięcie ręki… 50 godzin, 48, 40… Czas płynie i przybliża mnie do tego co nieuniknione. Cieszę się i lękam jednocześnie, sprzeczności czasami targają sercem… Ale niezależnie od emocji, obaw czy euforii – pewność i przekonanie o słuszności tej decyzji, jak skała trwają we mnie… otulając serce subtelną radością.
Już niedługo wstanę i pójdę do Santiago!!! Nie mogę uwierzyć, że to już prawie się dzieje.
Jak to będzie tak ciągle iść i iść dzień po dniu, miesiąc po miesiącu? Jak to będzie przyjmować czyjąś

Przygotowania

Podjęcie decyzji, zgoda na pielgrzymowanie – to pierwsze kroki na caminowej Drodze. Jednak do takiej wędrówki trzeba też przecież się przygotować, nie tylko duchowo, ale też tak zewnętrznie.
Wiemy i ufamy, że Bóg będzie nas prowadził. To On jest tu głównym Reżyserem. Ale mamy też świadomość, że ze swojej ludzkiej strony, powinniśmy zrobić wszystko co możemy i potrafimy, by przygotować się jak najlepiej.

Zastanawiamy się jak iść, przez które kraje i którymi szlakami jakubowymi. Wybór pada na trasę:

Dlaczego nie powinnam iść?

Dlaczego nie powinnam iść na Camino, na takie Camino jakie tuż tuż przede mną? Odpowiedzi sypią się lawinowo… Właściwie wszystko i wszyscy (no prawie wszyscy) próbują mi to wybić z głowy.
Po co tak iść i tyle iść? Co to w ogóle za pomysł? Pielgrzymka? To możesz iść do Częstochowy… Żeby coś takiego sobie wymyśleć, rzucić pracę i iść nie wiadomo gdzie, to trzeba być „niespełna rozumu”. 
Jak wytłumaczyć ludziom istotę takiego pielgrzymowania, ten głęboki sens takiej wędrówki, który pomimo obaw, czuję gdzieś w duszy, to poczucie wewnętrznego Wezwania ku tej i takiej właśnie

Sama czy z kimś?

Decyzja podjęta – wyruszam do Santiago. Nieodwołalnie :)

Ale z kim? Bo przecież nie sama, tego byłam pewna, nie mam aż tyle odwagi, a może po prostu nie jestem aż tak lekkomyślna, by wędrować samotnie przez Europę. Z pomocą przyszło mi internetowe forum sympatyków Camino. Nawiązałam kontakt z Agnieszką, która pisała, że też marzy o pielgrzymowaniu z Polski do Santiago. Ale ona chciała iść  już niebawem, teraz, zaraz, zimą… Dla mnie to było nie do przyjęcia, nie tylko z powodu pory roku, ale również braku

Wstanę i pójdę do Santiago

"I nagle wezwało mnie Camino. Kiedy Droga cię woła, to jest już koniec stabilizacji. Nie możesz spać ani pracować spokojnie, nie cieszy cię to "nic", które wydawało ci się dotąd "wszystkim". Nie zaznasz spokoju, dopóki nie powiesz: Tak, wyruszam". Emilia i Szymon Sokolikowie „Do Santiago”

Tak dokładnie było. Jak pisałam w poprzednim poście, Camino wezwało mnie niespodziewanie. Jednak do podjęcia decyzji o Drodze do Santiago od progu domu musiałam stopniowo dojrzeć,

Skąd ten pomysł?

Kilka lat temu  „przypadkowo” (bo przecież w życiu nie ma przypadków) natknęłam się na film „Droga życia”. Pierwsze wrażenia w trakcie oglądania nie były zbyt pozytywne, bohaterowie filmu wydawali mi się jacyś dziwni, do tego z nałogami, przywarami, nie mówiąc już o najróżniejszych, nieraz dziwnych powodach pielgrzymowania… To miało się nijak do pielgrzymek jakie znałam dotychczas. I nagle „ding dong”, jakby Anioł Stróż palnął w głowę – przecież tak naprawdę wcale nie o to chodzi, wystarczy spojrzeć ciut głębiej – bo camino to Doświadczenie, Przemiana, Życie… bo to Droga Zwykłych Ludzi…W tym momencie wiedziałam już, że chcę… że właśnie ta Droga