Szlak Orlich Gniazd, dzień 8: Kraków i Łagiewniki

Dziś już nie wędrujemy Szlakiem Orlich Gniazd, ale spędzamy ostatnie chwile w uroczym Krakowie. 
Wstajemy raniutko, szybka poranna kawa i jedziemy do Łagiewnik. Nie wyobrażam sobie, bym mogła nie odwiedzić tego miejsca będąc w Krakowie.
Łagiewniki to miejsce szczególne…

Szlak Orlich Gniazd, dzień 7: Pieskowa Skała - Ojców (14,5 km)

Zawirowania z biletami powrotnymi i konieczność skrócenia naszej wyprawy o jeden dzień niejako wymusiły na nas małą zmianę planów wędrówkowych. Chciałybyśmy spędzić jedno popołudnie w Krakowie, dlatego też postanawiamy zmodyfikować plan na dzisiejszy dzień – zamiast wracać do Rabsztyna i iść pełen etap, „ucinamy” nieco kilometrów i jedziemy prosto do Pieskowej Skały.

Szlak Orlich Gniazd, dzień 6: Golczowice - Rabsztyn (24 km)

Dziś 3 maja – święto Matki Bożej Królowej Polski. Zastanawiałyśmy się wczoraj wieczorem, jak rozplanować trasę, by być dziś na Mszy Świętej. Postanowiłyśmy, że do kościoła pójdziemy w Jaroszowcu, po pierwszym kilkukilometrowym etapie. 
Wyruszamy wcześnie. Chcemy mieć zapas czasu, nie wiemy jaka droga przed nami, może piaszczysta, może pod górkę, a przecież moje pęcherze potrafią mocno spowolnić nasz marsz. Tymczasem droga przez las jest bardzo przyjemna i mija nam nad wyraz szybko. 

Szlak Orlich Gniazd, dzień 5: Podzamcze - Golczowice (23 km)

Dziś czekałby nas kolejny długi etap. Nauczone doświadczeniem sprzed dwóch dni, raczej nie chciałybyśmy dotrzeć na nocleg tak skrajnie zmęczone jak wówczas. Postanawiamy więc, że pierwszy kilkukilometrowy odcinek do Pilicy podjedziemy busem. 
Rozkład busów nieco koliduje z wyznaczoną godziną śniadania. Wczoraj więc podpytałyśmy, poprosiłyśmy i okazało się, że nie ma sprawy, możemy zejść na śniadanie wcześniej. Rano zastanawiamy się, czy aby na pewno… ale okazuje się, że życzliwość i otwarcie na klienta w Gościńcu pod Lilijką jest wprost na medal. Śniadanko już na nas czeka :)

Szlak Orlich Gniazd, dzień 4: Podlesice - Podzamcze (19,6 km)

Dziś śpimy nieco dłużej, nie musimy się spieszyć, przed nami nieco krótszy etap. Poza tym i tak czekamy na śniadanie, które mamy wliczone w cenę noclegu. Punktualnie o ósmej przed drzwiami jadalni jest już kilka osób, ale drzwi jak zaklęte wcale się nie otwierają… Mija pięć, dziesięć, piętnaście minut… Niezłe opóźnienie ;) Przez szklane drzwi widać jednak, że śniadanie stopniowo ląduje na stole… Wreszcie – sezamie otwórz się – możemy się posilić i nabrać sił na kolejny dzień wędrówki.

Szlak Orlich Gniazd, dzień 3: Złoty Potok - Podlesice (32 km)

Wczoraj wieczorem nadciągnęła kolejna burza. Leżąc bezpiecznie w naszych łóżeczkach długo nasłuchiwałyśmy złowrogich grzmotów rozcinających niebo… Naturalne więc, że pierwsze co nasuwa się na myśl po przebudzeniu, to pytanie o aurę za oknem. Dziś czeka nas długi dzień, obfitujący  w wiele cudów i wspaniałości, i dobrze byłoby gdyby pogoda dopisała. Na szczęście po wczorajszym żywiole nie ma śladu i zapowiada się, że dziś aura będzie znacznie lepsza.

Szlak Orlich Gniazd, dzień 2: Olsztyn - Złoty Potok (28 km)

No i są. A jakże. Nieproszone i niechciane, a nawet „znielubiane” od zawsze… a jednak z uporem maniaka minuta po minucie coraz bardziej rozgaszczają się na moich stopach. Czyż mogłoby się bez nich obejść? Jak zwykle, start i początek wędrówki muszę okupić bólem i dokuczającymi pęcherzami. Bąble coraz śmielej poczynają sobie na moich stopach, tu jeden, tam tworzy się drugi i… wiem, że to jeszcze nie koniec. Oj, niełatwe dni przede mną…

Szlak Orlich Gniazd, dzień 1: Częstochowa - Olsztyn (29 km)

Wstajemy dosyć wcześnie. Ogarniamy się szybko i zmierzamy na Jasną Górę na poranną Mszę Świętą. To idealne rozpoczęcie pierwszego dnia naszej wędrówki Szlakiem Orlich Gniazd.
A potem nie pozostaje nam już nic innego jak tylko zarzucić plecaki na plecy, pewnie chwycić kijki i wyruszyć. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo organizmy mocno już dopominają się o tradycyjną poranną kawę. 

Szlak Orlich Gniazd - wstęp i dzień 0

Majówka w tym roku ułożyła się idealnie. Dni świąteczne w środku tygodnia niemalże „wymusiły” zaplanowanie jakiejś wyprawy. No bo jak tu nie skorzystać? Święto we wtorek, święto w czwartek, wystarczyło wziąć kilka dni wolnego w pracy, by zrobił się z tego całkiem ładny tygodniowy urlop. W taki czas nie można było siedzieć w domu… serce aż rwało się, by wyruszyć pieszo przed siebie…

Trochę statystyk

Po spisaniu wspomnień z Drogi, przyszedł czas na „matematyczne” podsumowanie pielgrzymki i co nie co statystyk ;)
Ludzie nie raz pytają mnie jak ta wędrówka wygląda właśnie od takiej cyferkowej strony, ile dni, kilometrów, jakie dystanse, statystyka noclegów, itd. Postaram się więc w tym poście odpowiedzieć na te pytania.

Postscriptum

Gdy 3 kwietnia 2016 roku wyruszałam przed siebie od progu domu, w sercu było mnóstwo emocji, a radość i podekscytowanie mieszały się ze strachem i niepewnością, tworząc mieszankę trudną do ogarnięcia... Moje nogi nie wiedziały jeszcze co to znaczy iść tysiące kilometrów, nie potrafiłam sobie wyobrazić jak to będzie... Nie mogłam, ani nie byłam w stanie przewidzieć kogo spotkam, lub co się wydarzy w czasie takiej Drogi... 

Dzień 146 : Santiago de Compostela

Rano zmierzam na przystanek. A tak, wczoraj doszłam pieszo do Santiago, to dziś dla odmiany pojadę autobusem. Ale jakie to dziwne uczucie i jakoś tak mi „nieswojo”, po tylu miesiącach wędrowania, wsiadać do autobusu…
Jestem w katedrze dosyć wcześnie... Jak dobrze, jest prawie pusto, niewielu ludzi... mogę spokojnie ponownie uściskać figurę św. Jakuba, uklęknąć w skupieniu przed sarkofagiem z jego szczątkami, a potem trwać w ciszy ogromnej katedry...

Dzień 145 : Monte de Gozo → Santiago de Compostela (5 km)

W nocy nie mogłam spać, nie wiem czy to z podekscytowania i emocji czy z powodu bijących za oknem piorunów...
Rano na szczęście po burzy nie ma już śladu. Wychodzę dosyć wcześnie i zagłębiam się w trwające jeszcze ciemności. Dziarsko maszeruję do przodu. Te kilka kilometrów dzielących mnie od serca Santiago de Compostela mija mi w oka mgnieniu. Niesie mnie jedna myśl... i niemalże frunę jak na skrzydłach…

Dzień 144 : Pedruozo → Monte de Gozo (13 km)

Nie musiałam wstawać rano, bo dziś przecież etap krótki. Ale alberga już bardzo wcześnie tętni życiem. I tętni moja głowa i serce świadomością, że to prawie już... Wychodzę więc razem z innymi i zanurzam się w ciemny las eukaliptusowy. Co i rusz migają światła czołówek...
Idę powoli, bardzo świadomie przeżywając te ostatnie kilometry. A w mojej głowie rodzi się nieśmiała myśl, że może by tak już dzisiaj pójść do św. Jakuba?

Dzień 143 : Arzúa → Pedruozo (19 km)

Poranek tego dnia jest chyba najgorszym w całej mojej prawie pięciomiesięcznej wędrówce. Od św. Jakuba dzieli mnie już tak niewiele… a jednak dziś mam świadomość, że nawet to „niewiele” nie może być gwarantem dotarcia do Celu. Właśnie tutaj, w Arzúa, dostaję ostatnią lekcję i naukę Drogi – nigdy, do ostatniej chwili, dopóki nie staniemy na mecie, nie możemy być pewni zwycięstwa.

Dzień 142 : Palas de Rei → Arzúa (28 km)

Te ostatnie 100 kilometrów przed Santiago daje mi w kość głównie w sferze emocjonalno-psychicznej. Po prostu lubię ciszę, spokój, do tego też zresztą mocno przywykłam w czasie tej pielgrzymki, a tu ciągle gwar i zgiełk. O ile wcześniej nie było tak "źle", to od Sarrii gdy szlak zamienił się w autostradę wędrowców, chwilami trudno to wytrzymać. Miliony głosów, słów, śmiechów, ciągły gwar… Jest mnóstwo pielgrzymów i nawet wędrówka przez uroczy las nie daje wytchnienia ani dłuższej chwili samotności, pusto wokół może być jedynie przez chwilę ;) 

Dzień 141 : Portomarin → Palas de Rei (25 km)

Kolejny dzień... Ciało i duch, wszystko we mnie już czuje, że to końcówka i następuje jakieś takie rozprężenie. Z całą siłą czuję jak bardzo jestem zmęczona.... nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Ale to nic, już za tydzień będę w domu, odpocznę...
Już za tydzień będę w domu – w takich chwilach permanentnego zmęczenia, niemalże karmię się tą myślą :)

Dzień 140 : Sarria → Portomarin (22,5 km)

Księżyc w pełni... Wielka, jasna kula widnieje na niebie nad naszymi głowami. Mimo, że jest jeszcze ciemno to na uliczkach Sarrii można już spotkać wielu pielgrzymów. Nie tylko ja wychodzę przed świtem... Chociaż trudno się dziwić, że sporo ludzi już wędruje, przecież tutaj dzień nastaje dopiero ok. 7.30.

Dzień 139 : Fillobal → Sarria (22 km)

Rano pierwsze kilometry mijają w okamgnieniu. W Triacasteli szybkie śniadanko i dalej przed siebie. Tutaj mamy do wyboru dwa warianty drogi: przez Samos lub przez Calvor.
Jako, że przez Samos szłam dwa lata temu, to odpuszczam sobie wędrówkę tą uroczą doliną z królującym w niej imponującym klasztorem. Tym razem wybieram drogę bardziej górską, ale jednocześnie o kilka kilometrów krótszą.

Dzień 138 : Vega de Valcarce → Fillobal (29 km)

Rano, pierwsze co robię po przebudzeniu, to sprawdzam pogodę za oknem, bo wczoraj wieczorem ciut postraszyło deszczem. Ale to był tylko „straszak”.
Na szczęście nie ma chmur, jest piękny księżyc, a więc i nadzieja na ładną pogodę. Zbieram się szybciutko, bo dziś będzie mocno pod górę. 

Dzień 137 : Camponaraya → Vega de Valcarce (30 km)

Pierwszy odcinek dzisiejszego dnia do Villafranca del Bierzo „połykam” na jeden raz. Z rana idzie się dobrze i żwawo ;)
Mniej więcej w połowie tego odcinka mijam dość charakterystyczne albergue w Cacabelos – to rząd dwuosobowych boksów otaczających kościół. Życie pielgrzymów skupia się tu na dziedzińcu kościoła, który niestety ponoć rzadko bywa otwarty…

Dzień 136 : El Acebo → Camponaraya (26 km)

Dziś mam w planach krótszy etap, co wcale nie oznacza że będzie łatwo. Wiem, że z Acebo do Molinaseca czeka mnie miejscami strome zejście, już to kiedyś przerabiałam ;)
Wyruszam nieco przed świtem... tzn. wydawało mi się, że to jest przed świtem... a słońca jak nie ma, tak nie ma. Coś dzisiaj strasznie ociąga się z wychyleniem głowy na świat :) W końcu powoli, powoli, niebo zmienia kolor... 

Dzień 135 : Astorga → El Acebo (37 km)

Wyruszam „tradycyjnie” dosyć wcześnie, gdy nastający dzień graniczy jeszcze z mrokiem ustępującej nocy. Bo choć zegarki wskazują zdecydowanie, że jest już poranek, to na zewnątrz panuje wciąż ciemność…
W nocy była burza, więc rano powietrze jest bardzo rześkie. Idzie się wyśmienicie...

Dzień 134 : Valverde de la Virgen → Astorga (37 km)

„Zostało mi tylko 300 mil. Chcę to już mieć za sobą. Ale też się boję. Jak skończę, nie będę miała grosza przy duszy. Będę musiała zacząć żyć. A nie jestem gotowa.”
„Dzika Droga”

Dzień 133 : Mansilla de las Mulas → Valverde de la Virgen (30 km)

Z radością witam kolejny piękny dzień. Nad głową cudnie niebieskie niebo, a ja zmierzam w stronę Leon. Leon, w którym „wszystko się zaczęło”…
Po drodze napotykam pielgrzymi kramik, woda, cola, banany i inne różności przydatne pielgrzymom. Donativo. Weź co potrzebujesz, wrzuć ile możesz, by pomóc następnym pielgrzymom. Takie miejsca jakże przypominają o pielgrzymiej wspólnocie…

Dzień 132 : Sahagún → Mansilla de las Mulas (37 km)

Camino Frances to droga obfitująca w mnóstwo pielgrzymich krzyży. Czasem wykonane kunsztownie, z ogromną precyzją i dbałością o każdy detal… czasem proste, „zwyczajne” i tak samo piękne… jakby wszystkie chciały przypomnieć nam, co jest ostatecznym Celem naszej Wędrówki przez ziemię… Ileż modlitw bezgłośnych, zmagań ze sobą, ileż myśli pielgrzymich „słyszały” te przydrożne krzyże?

Dzień 131 : Carrión de los Condes → Sahagún (39 km)

Po nocnym odpoczynku, z zapasem sił, wkraczam na złocistą drogę ciągnącą się wśród pól…Na rozgrzewkę poszedł ten długi etap 17 km bez żadnej miejscowości po drodze. Najprostsze, najbardziej płaskie i odsłonięte kilkanaście kilometrów trasy… Wokół tylko pola, pola... To chyba najnudniejszy i najbardziej monotonny odcinek Camino. 
Choć przecież można też spojrzeć na to inaczej - Meseta to jak wyjście na pustynię, dosłownie i w przenośni, w wymiarze nie tylko fizycznym...

Dzień 130 : Frómista → Carrión de los Condes (19 km)

Wychodzę, gdy za oknem jest jeszcze ciemno. Wciąż jeszcze nie wiem i właściwie nie planuję czy zrobię dziś krótszy, czy jednak bardzo długi odcinek, zobaczymy jaki będzie dzień, kondycja i uwarunkowania drogi… Decyzja zapadnie więc po drodze.

Dzień 129 : Hontanas → Frómista (34,5 km)

Rano po przebudzeniu niepokoi mnie dźwięk dochodzący zza okna. No tak, deszcz... Nie, nie deszcz, po prostu ulewa. No nieźle. Jest ciemno więc nie można ocenić sytuacji... Trzeba wstawać, a potem zobaczymy. 
Mocno zastanawiam się jak w ogóle wędrować w takiej ulewie przez bezkres pól Mesety?

Dzień 128 : Burgos → Hontanas (30 km)

Albergi municypalne mają swoje prawa. O ile w tych prywatnych zazwyczaj nie ma problemu z wczesnym porannym wyjściem, to w municypalnych bywa tak, że drzwi są zamknięte na amen i nie ma zmiłuj, a kto nie dopytał lub nie doczytał ten stoi i czeka...

Dzień 127 : Ages → Burgos (23,5 km)

Wychodzę dosyć wcześnie, bo chcę być w Burgos przed południem. Za Ages, gdy nikną uliczne światła wioski, zanurzam się w ciemność. Nikłe światełko czołówki rozświetla mi drogę, a nade mną cudowny baldachim nieba pełen roziskrzonych gwiazd... Niesamowite to wrażenie i takie piękne to niebo, że napatrzeć się nie mogę... I właściwie nie wiadomo, czy patrzeć w górę i podziwiać te gwiazdozbiory, czy raczej skupić się na wypatrywaniu drogi przed sobą ;)

Dzień 126 : Viloria de Rioja → Ages (36,5 km)

Wczorajsza kolacja przebiegała w przesympatycznej atmosferze. Pyszne jedzonko, miłe pielgrzymie rozmowy, w ogóle trafili się świetni ludzie :)
Dzisiaj dzień jest tak samo długi jak wczoraj, ale pogoda sprzyja wędrowaniu i dobrze się maszeruje.

Dzień 125 : Nájera → Viloria de Rioja (36 km)

Dziś czekał mnie długi 36 km dzień. Wstałam dosyć wcześnie i cichutko zebrałam się do wyjścia. Ale bez obaw, na szlaku nie byłam już sama. Co i rusz migały gdzieś światełka latarek, bo pierwsi śmiałkowie z innych alberg wyszli na pewno jeszcze wcześniej.

Dzień 124 : Logroño → Nájera (29 km)

Dzień minął tak po prostu... Na tak długiej pielgrzymce bywa czasem tak, że idzie się jakby mechanicznie, jak „robot”. Jest cel, zadanie do wykonania, dystans który trzeba przejść. I tyle. Bez wzniosłych myśli, bez zachwytu krajobrazami, w takim trochę „otępieniu”, idzie się byle osiągnąć cel danego dnia. Na szczęście takie dni nie zdarzają się zbyt często :)

Dzień 123 : Los Arcos → Logrono (28,5 km)

Dziś 3 sierpnia... Równo 4 miesiące temu, 3 kwietnia, wyruszyłam z domu na tę niesamowitą pielgrzymkę, na moją Drogę Życia... Wychodząc z domu, nie byłam w stanie objąć wyobraźnią tego dystansu, tych kilometrów, tej wędrówki przez kolejne kraje... Marzyłam o tym, by dojść jak najdalej, może nawet do samego Santiago, ale wydawało mi się to takie dalekie, nierealne, prawie niemożliwe do zrealizowania...

Dzień 122 : Lorca → Los Arcos (30 km)

Dziś kolejny bardzo charakterystyczny punkt na Camino Frances – Fuente del Vino de Bodegas Irache, czyli najogólniej mówiąc „fontanna” wina. Kiedy się o tym czyta, to wydaje się takie nierealne. Trzeba samemu zobaczyć i popróbować ;)

Dzień 121 : Cizur Menor → Lorca (33 km)

Wychodzę dosyć wcześnie, jak zwykle zresztą. Bardzo lubię tak wcześnie witać nastający dzień, zagłębiając się w ciszy poranka, gdy słychać jedynie miarowy krok i chrzęst żwirku pod nogami…
A może właśnie wtedy, w harmonii ciszy i jutrzenki, słychać o wiele więcej?

Dzień 119 i 120 : Roncesvalles → Larrasoana (27 km) oraz Larrasoana → Cizur Menor (20 km)

Z moimi nogami jest coraz lepiej. Jeszcze nie idealnie, ale widzę już zdecydowaną poprawę. Nareszcie :) Nawet wczoraj nie było wcale źle, pomimo sporej wspinaczki i trudnego dystansu. Tak bardzo się cieszę, bo wizja konieczności powrotu do domu była naprawdę blisko.

Dzień 118 : Saint-Jean-Pied-de-Port → Roncesvalles (25 km)

Spałam niezbyt dobrze. Nie wiem czy to z obaw przed czekającym mnie górskim podejściem, czy też z powodu podekscytowania tym, że jestem już tutaj i zaczynam Camino Frances, czy też dlatego, że po miesiącach samotnej wędrówki, nie przywykłam jeszcze do sypialni pełnej ludzi.

Dzień 117 : Saint-Just-Ibarre → Saint-Jean-Pied-de-Port (20,5 km)

Nareszcie! Dziś w końcu dojdę do Saint-Jean-Pied-de-Port. To miasteczko z moich marzeń, bo tutaj rozpoczyna się najpopularniejszy szlak jakubowy – Camino Frances. Ileż to razy oczyma wyobraźni widziałam to miejsce. I właśnie dziś, niedługo, zaraz, dotrę tam gdzie już od dawna wyrywało się serce… To kolejny bardzo ważny punkt na mojej trasie.

Dzień 116 : Mauléon-Licharre → Saint-Just-Ibarre (22 km)

Dziś cały dzień również idę po swojemu, poza szlakiem. Układam sobie drogę tak, by iść tylko po asfalcie i żadną inną drogą, ani polną ani szutrową. Wszelkie nierówności, kamyki czy kamienie, wciąż powodują dodatkowy ból stóp i tylko prosty asfalt pozwala iść jako tako.
Swoją drogą jak to dobrze, że istnieją telefony komórkowe, gpsy, mapy i internet, że mogę dowolnie zmienić i dostosować trasę do swoich możliwości i aktualnych potrzeb.

Dzień 115 : Oloron-Sainte-Marie → Mauléon-Licharre (32 km)

Nie jest dobrze. Jest bardzo źle. Od wyruszenia z Lourdes dwa dni temu, z każdą chwilą jest coraz gorzej. Stopy szaleją coraz bardziej, bo oprócz pęcherzy, są po prostu odbite. A pęcherze ulokowały się właśnie na tych odbiciach. Masakra...
Oczywiście wybieram drogę „po swojemu”, poza szlakiem, byle tylko iść asfaltem, byle tylko nie wejść na drogę szutrową czy polną, bo mam wrażenie jakby każda najdrobniejsza nierówność pod butami była jak jakiś Everest na mojej drodze… 

Dzień 114 : Bruges-Capbis-Mifaget → Oloron-Sainte-Marie (35 km)

Rano witają mnie lekkie mgły snujące się po polach. Szczyty gór wyłaniające się zza tych białych pierzynek wyglądają uroczo, zanurzając serce w niemym zachwycie. Pięknie tu jest...
Staram się jak najwięcej iść prostymi drogami, bo stopy bardzo mnie bolą i utrudniają marsz.

Dzień 113 : Lourdes → Bruges-Capbis-Mifaget (28 km)

Siostra Klaudia rano wspaniałomyślnie podwozi mnie pod Bazylikę, abym nie musiała iść przez śpiące jeszcze miasto. Cieszę się bardzo, tym bardziej, że jest jeszcze ciemno i z pewnością byłoby nieswojo przemierzać miasteczko w tych ciemnościach.  
Chcę zacząć niedzielę pierwszą Mszą Świętą przy grocie o godz.6, a potem wyruszyć w Drogę.

Dzień 112 : Maure → Lourdes (samochodem)

Planując swoją pielgrzymkę postanowiłam, że skoro będę tak blisko Lourdes to muszę koniecznie odbić od szlaku z Le Puy do SJPDP, by spełnić swoje marzenie i nawiedzić to szczególne maryjne miejsce. 
To był jedyny pewnik - jeśli starczy sił, jeśli przejdę aż tyle Europy, to na pewno zawitam do Lourdes. Dziś w końcu zrealizuje się to marzenie. A potem już drogą Camino Piemont będę kontynuować pielgrzymkę do św. Jakuba.

Dzień 110 i 111 : Eauze → Nogaro (20 km) → Maure (samochodem+odpoczynek)

Nareszcie nadszedł czwartek, wyczekiwany już od co najmniej kilku dni, bo oznacza spotkanie z Polakami oraz możliwość odpoczynku. Przyda się bardzo ten odpoczynek, bo ostatni dzień „wolny” miałam prawie miesiąc temu w Taize. Pielgrzymuję już bardzo długo, czasami muszę i powinnam zwolnić i zrobić małą przerwę, żeby nie przedobrzyć, żeby wytrzymać aż do Santiago.

Dzień 109 : Condom → Eauze (28 km)

Dziś przez większość dnia niebo jest pokryte chmurami. To miła odmiana po ostatnich upałach, wreszcie można odetchnąć. Idzie się bardzo dobrze.
Wędruję przez niekończące się pola słoneczników, które w tej szarej pogodzie wyglądają na jakieś „smutne”.

Dzień 108 : Lectoure → Condom (28 km)

Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz bardziej gorąco i coraz trudniej iść. Kiedy już wydaje się, że upał osiągnął możliwe apogeum, następnego dnia okazuje się, że może być jeszcze goręcej. Normalnie jak na Saharze ;)

Dzień 107 : Saint-Antoine → Lectoure (24 km)

Wszyscy jeszcze śpią, a ja tradycyjnie wyruszam po 6, gdy tylko zaczyna się rozwidniać. O brzasku czyściutkie niebo przynagla do drogi... O poranku idzie się wyśmienicie... Rześkie jeszcze powietrze dodaje mi skrzydeł…

Dzień 105 i 106 : Lauzerte → Moissac (27 km) oraz Moissac → Saint-Antoine (28 km)

Znów nadeszły prawdziwe upały… Zaczynam wędrówkę jak najwcześniej, by zakończyć ok. 14-15, bo później już nie da rady iść. Popołudniami i tak boli mnie głowa od tego słońca... 
Pielgrzymowanie w takim skwarze nie jest łatwe, ale zdecydowanie bardziej wolę to niż deszcz.

Dzień 104 : Trigodina → Lauzerte (32 km)

Dziś szlak prowadzi leśnymi i szutrowymi drogami, ale z powodu przypiekającego słońca, droga nie upływa już tak szybko jak wczoraj. Idę wolniej, ale to nic… Wciąż jestem w dobrej formie, niedawny kryzys jest na szczęście już tylko wspomnieniem. Wędruję z radością, a każdy kolejny krok wprost mnie zachwyca :)

Dzień 103 : Les Moulins przed Bach → Trigodina (39 km)

Wbrew moim obawom noc była spokojna. Pokonało mnie zmęczenie obdarzając wyczerpane ciało mocnym i zdrowym snem. Wypoczęłam doskonale.
Wyruszam rano z nową dozą sił. Dziś cały dzień idę szlakiem, wprost frunę jak na skrzydłach. Po ostatnim (na szczęście krótkim) kryzysie fizycznym nie ma najmniejszego śladu. Niesamowite ;)

Dzień 101 i 102 : Figeac → Cajarc (27 km) oraz Cajarc → Les Moulins przed Bach (25 km)

Po ostatnich słonecznych dniach, kiedy świat wokół rozkwitał pięknem i radością lata, teraz znów nastała „pora deszczowa”. Od rana pogoda jest paskudna.
Postanawiam więc iść wzdłuż drogi, zamiast szlakiem, który nie dość że obfituje we wzniesienia,  to jeszcze nie wiadomo jak podmokłe ma ścieżki…

Dzień 100 : Saint Roch (za Decazeville) → Figeac (26,5 km)

Budzę się przed świtem. W oddali ciemne jeszcze niebo raz po raz rozbłyska jasną poświatą. Gdzieś tam szaleje burza. Nie chce mi się wstawać, mam ochotę zostać tu jeden dzień. Zastanawiam się, czy nie poprosić o to Brygide. Walczę sama ze sobą i z pokusą słodkiego lenistwa. Ale przecież trzeba iść dalej, bo przede mną do Santiago jeszcze całkiem ładny kawałek drogi.

Dzień 99 : Prayssac → Saint Roch (za Decazeville) (12,5 km)

Dziś jest niedziela i chcę zdążyć na Mszę Świętą o 10.30 w Decazeville.
Niewielkie Prayssac spowite jest jeszcze snem i ciszą wczesnego poranka, a ja wyruszam witając się z kolejnym dniem…

Dzień 98 : Le Soulié przed Espeyrac → Prayssac (25 km)

Rano żegnam się z moimi wspaniałymi gospodarzami i bardzo sympatyczną pątniczką i wyruszam dalej…
Kolejny dzień, kolejne kilometry, kolejne Nieznane. Takie życie pielgrzyma. Takie piękne życie pielgrzyma :)

Dzień 97 : Saint-Côme-d'Olt → Le Soulié przed Espeyrac (34 km)

Kolejny długi dzień... Wyruszam w miarę wcześnie, by pierwszy dłuższy etap przejść zanim słońce zacznie mocno parzyć.
Szlak jest bardzo dobrze oznakowany. Od samego rana jest bardzo gorąco.

Dzień 96 : Nasbinals → Saint-Côme-d'Olt (33 km)

Wczorajszy dzień był bardzo ciepły, noc chłodna, więc rano na namiocie jest mnóstwo rosy. Cóż, trzeba zwinąć taki mokry... początkowo zostawiam za sobą strużkę cieknącej wody…
To jest minus spania w namiocie, potem w ciągu dnia trzeba go rozkładać i suszyć, co zajmuje sporo cennego czasu. Ale ogromnym plusem namiotu jest to, że ma się swój mały domek :)

Dzień 95 : Saint-Alban-sur-Limagnole → Nasbinals (39 km)

Wczoraj ustaliłam z hospitalerą, że rano nie będę czekać na wspólne śniadanie, bo przede mną kolejny długi dystans. Szybciutko wypijam herbatę i coś przegryzam.
Na pożegnanie hospitalera wyściskała mnie serdecznie. Na co dzień goszczą tu zazwyczaj pielgrzymów rozpoczynających w Le Puy, trudno więc się dziwić, że długodystansowy pielgrzym, wzbudza w nich radość i jakiś zachwyt tak długą drogą.

Dzień 94 : Monistrol-d'Allier → Saint-Alban-sur-Limagnole (38 km)

Wczoraj zarezerwowaliśmy z Cedrikiem nocleg na dziś w Saint-Alban-sur-Limagnole w alberdze donativo, więc czeka nas bardzo długi etap. Nie przeraża mnie to. Mam w sobie tyle energii, zapału, siły… Aż nie do wiary, jakbym niemalże na nowo „urodziła się” pielgrzymem. Radość wprost mnie rozpiera :)

Dzień 93 : Le Puy-en-Velay → Monistrol-d'Allier (28 km)

Rano w alberge pielgrzymi zasiadają do wspólnego śniadania. Tradycyjny francuski posiłek poranny: bagietka z marmoladą, sok, herbata. Nigdy nie pojmę dlaczego w tym kraju herbatę pije się z miseczek. Dla nas Polek, to bardzo dziwne ;)

Dzień 92 : Saint-Paulien → Le Puy-en-Velay (15 km)

Wyruszam raniutko, by spokojnie zdążyć do Le Puy na Mszę Świętą w południe. Agnieszka wyruszy nieco później, ma więcej sił i lepsze tempo ode mnie, więc potrzebuje mniej czasu na taki krótki dystans.
Te 15 kilometrów mija mi bardzo szybko…

Dzień 91 : Boisset → Pontempeyrat → Saint-Paulien (32 km)

Dziś chciałybyśmy dotrzeć do Saint-Paulien. To dosyć daleko, ale chcemy tam dojść, by jutro mieć blisko do Le Puy...
Po wczesnym śniadaniu pani Monique odwozi nas samochodem do Pontempeyrat. To miejscowość położona kilka kilometrów dalej niż miejsce, w którym wczoraj zakończyłyśmy wędrówkę, ale właśnie dzięki temu, realnym stanie się dziś dla nas dojście do planowanej miejscowości. Dystans 32 km z Pontempeyrat do Saint-Paulien pokonamy już bez problemu i zbytniego nadwyrężania sił.

Dzień 90 : Saint-Jean-Soleymieux → Usson-en-Forez → Boisset (21,5 km)

Rano na tarasie oglądamy piękny wschód słońca... Ponoć przy ekstra czystej widoczności można zobaczyć stąd Mont Blanc... Cóż za wspaniałe miejsce :)
Mieć dom w tak cudownym miejscu, na wzgórzu, z pięknymi widokami wokół… Mogłabym tu siedzieć godzinami i patrzeć, patrzeć, patrzeć… W takiej scenerii dusza rozpływa się w zachwycie. Tu jest jak w bajce :)

Dzień 89 : Champdieu → Saint-Jean-Soleymieux (23 km)

Poranna wędrówka w stronę miasta mija mi spokojnie…
Większe miasteczko to możliwość zakupów. Nareszcie będzie sklep, duży sklep. Hurra!!! Kto by pomyślał, że zwykły „spożywczak” będzie nas tak cieszył ;)

Dzień 88 : Amions → Champdieu (34 km)

Cały dzień szukamy sklepu. Pieczywo to jeszcze można w tej Francji kupić, ale coś do pieczywa... to już chwilami problem. Dziwne to, markety są w miastach, ale uświadczyć jakiś sklep w wiosce to jest już prawie nierealne… 
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy…  heh ;)

Dzień 87 : Saint-Alban-les-Eaux → Amions (23 km)

Rano wita nas słońce i lekkie mgły błąkające się pomiędzy górami. Jak pięknie…
Kolejny dzień... kolejne kilometry... kolejne przełamywanie siebie... ile czasami to nas kosztuje wysiłku i wewnętrznego samozaparcia, to przezwyciężanie swoich słabości…  
Dziś mamy krótki dystans, a zmęczona jestem jak nie wiem co, jakbym trzasnęła co najmniej ze czterdzieści kilometrów.

Dzień 86 : Charlieu → Saint-Alban-les-Eaux (34,5 km)

Spędziłyśmy u Państwa Carlier naprawdę miły czas. Wczorajsza kolacja, dzisiejsze śniadanie, sympatyczne rozmowy i zewsząd ogarniająca nas życzliwość. Nasz gospodarz wręczył nam listę kilku osób, które na trasie do Le Puy tak jak on goszczą jakubowych pielgrzymów. Cóż za życzliwy człowiek.

Dzień 85 : Azole → Charlieu (27 km)

Noc w campingowej łazience wcale nie była zła, powiedziałabym nawet, że była dobra. Bardzo ważne, że nie spałyśmy w tym samym pomieszczeniu co prysznice, więc śpiwory nie złapały wilgoci... 
Nie zmarzłyśmy, noc była ciepła. Uważam, że był to naprawdę niezły nocleg :)

Dzień 84 : Tramayes → Propières → Azole (27 km)

Wczoraj wieczorem i w nocy była ogromna burza. Porządnie przy tym popadało. Dziś więc wniosek jest oczywisty, że trzeba iść lokalnymi drogami, zamiast pakować się na leśne mokre ścieżki. Nie chcemy po raz kolejny stanąć przed „faktem dokonanym” i ścieżką, której przebycie mogłyby okazać się niemal niewykonalne.

Dzień 83 : Taize → Tramayes (28 km)

Wczoraj, gdy odpoczywałyśmy w Taize, pogoda była iście tropikalna. Prawdziwy upał. 
Dziś dzień zapowiada się podobnie. Wychodzimy raniutko, ale już wtedy jest bardzo ciepło. Z upływem czasu robi się coraz goręcej i choć słońce wcale nie operuje mocno a po niebie wędrują białe chmurki to i tak jest bardzo duszno.

Dzień 81 i 82 : Levernois → Jambles → Taize (samochodem) oraz odpoczynek w Taize

Jak fajnie jest pospać trochę dłużej i nie wstawać na uporczywy dźwięk brzęczącej komórki. Cóż za piękny poranek :)

Wczoraj po południu i dziś przy śniadaniu toczymy poważne duchowe rozmowy z Romanem. Ot, mamy takie przyspieszone „rekolekcje”. Wspaniały człowiek 😊

Dzień 80 : Puligny-Montrachet → Jambles → Levernois (23 km)

Od rana znów towarzyszy nam deszcz, jakby dawno go nie było. Oj, zmora to nasza ostatnimi czasy. Nawet jeśli przejaśni się na jeden dzień, to potem znowu to samo. Pada i pada, i tym samym zmusza nas do ponownego szukania alternatywnych dróg, byle nie przez leśne ścieżki, które mogłyby okazać się nie tyle błotniste, co wręcz nie do przebycia.

Dzień 79 : Nuits-Saint-Georges → Puligny-Montrachet (35 km)

Kolejny dzień upływa nam na wędrówce przez winnice. Pogoda też dopisuje, wokół zielone winorośle… Jest pięknie...
W końcu przychodzi też czas na poważną rozmowę.

Dzień 78 : Messigny-et-Vantoux → Nuits-Saint-Georges (34 km)

Nocleg w stodole był całkiem, całkiem... i nawet nie było zimno. I myszy chyba nie harcowały :)
Rano Filip wstał przed nami i przygotował śniadanie. Niesamowity człowiek :) Z Henrim pożegnałyśmy się wczoraj, dziś jeszcze śpi, bo zamierza iść tylko do Dijon. Tam zabawi dwa dni, bo przyjeżdża do niego żona i przyjaciel. Pewnie już się nie spotkamy, więc Buen Camino :)

Dzień 77 : Poiseul-lès-Saulx → Messigny-et-Vantoux (31 km)

Dzień spokojny. Czasem idziemy razem, czasem rozdzielamy się na kilka godzin. Tak nam to wychodzi ostatnio i to chyba dobry układ.
Ponownie miałyśmy farta, bo deszcz zaczął padać w trakcie naszego postoju. Wskutek tego jeden z naszych odpoczynków przedłużył się do prawie godziny, ale za to byłyśmy bezpieczne i suche pod daszkiem przystanku autobusowego.

Dzień 76 : Auberive → Poiseul-lès-Saulx (33 km)

Nocleg nie był wcale taki zły, tyle tylko, że twardo. Drewniana ława czy podłoga – moje plecy zdecydowanie nie chcą się zaprzyjaźnić z twardym podłożem.
Nie przewidziałyśmy tylko, że w łazience gdzie przecież jest sporo wilgoci, nasze śpiwory naciągną jej nieco, staną się wilgotne i nieprzyjemne.

Dzień 75 : Langres → Auberive (30 km)

Opuszczam Langres z jedną wielką niewiadomą i pytaniem w sercu – czy wczorajszy zabieg pomoże mojej nodze? Czy będę mogła iść, czy też uziemi mnie to na dobre? Na razie jednak idę… choć do komfortu normalnego chodzenia jest bardzo daleko.
Chcę iść, chcę iść dalej, wbrew i pomimo wszystko, do końca, do Celu, do Santiago…

Dzień 74 : Montigny-le-Roy → Langres (26 km)

Rano znów pada... Przeczekujemy więc i wyruszamy w drogę względnie suche. Następny poryw deszczu jest w trakcie naszego pierwszego postoju. Odpoczywamy sobie w pięknie przygotowanym dla pielgrzymów miejscu (nareszcie się takie znalazło!), zabudowany i zadaszony kącik, stół, wygodna ławka... A niech sobie pada, przynajmniej mam okazję do kilkuminutowej drzemki. 

Dzień 73 : Graffigny-Chemin → Montigny-le-Roy (28 km)

Rano znów pada... Tak nam tu dobrze w tym przyjaznym gite. Niestety niebo zasnute chmurami nie zwiastuje na razie poprawy pogody. Trzeba wyjść, znów trochę wbrew sobie. Deszcz, deszcz, deszcz... kiedy to się skończy? 

Dzień 72 : Domrémy-la-Pucelle → Graffigny-Chemin (32 km)

Rano dosyć mocno padało. Tym bardziej więc nie chciało nam się opuszczać naszej bezpiecznej przystani. Ociągałyśmy się z wyjściem, aż w końcu deszcz przeszedł w lekką mżawkę. Chcąc nie chcąc, trzeba było iść… na tym polega pielgrzymie życie :)
Potem nawet na chwilę wyjrzało słońce, generalnie jednak przez cały dzień straszyło deszczem, ale na tym się kończyło. Na szczęście prawie nie padało, było chłodno, przyjemnie, w sam raz do wędrówki.

Dzień 71 : Domrémy-la-Pucelle - odpoczynek

Dziś odpoczywamy u św. Joanny d'Arc.
Jak cudownie jest obudzić się z myślą, że mam wolny dzień, że nie obowiązuje mnie dziś dyscyplina pielgrzyma, że nie wstaję rano, nie „muszę” iść niezależnie od pogody, że mogę poleżeć dłużej w łóżku. Rewelacja :)

Dzień 70 : Vaucouleurs → Domrémy-la-Pucelle (25 km)

Od rana pada deszcz. Znowu... Niełatwe to doświadczenie dla pielgrzyma…
Trzeba się mocno zmobilizować, by niezależnie od wszędobylskiej wilgoci i szarości wokół, strużek wody ściekających po pelerynie i kropel deszczu „dudniących” w głowie, by pomimo wszystko zanucić pod nosem:

Dzień 69 : Villey-Saint-Étienne → Vaucouleurs (33 km)

Po śniadaniu u pani Anny wyruszamy w dalszą drogę. Wędrujemy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Mozela. Drzewa i niebo przeglądają się w jej gładkiej tafli. Jest taka spokojna, piękna… jakże inne ma oblicze niż jakiś czas temu w Niemczech…
Czas mija nam przyjemnie... 

Dzień 68 : Blénod-lès-Pont-à-Mousson → Villey-Saint-Étienne (21 km)

Po pysznym śniadaniu i serdecznym pożegnaniu wyruszamy w dalszą drogę zaopatrzone w kanapki na dzisiejszy dzień.
Niesamowita jest ta pani Olga :) 

Dzień 67 : Metz → Blénod-lès-Pont-à-Mousson (20 km + kilka samochodem)

Dzień zaczynamy od wizyty w szpitalu. Nie ma rady, tak trzeba. Kawałek kleszcza, który został w nodze Agnieszki, zdecydowanie wymaga usunięcia. 
Jesteśmy mega pozytywnie zaskoczone francuską służbą zdrowia. Przede wszystkim na ostrym dyżurze jest pusto, brak ludzi, kolejek. To pierwszy szok (w porównaniu z naszymi izbami przyjęć).

Dzień 66 : Kédange-sur-Canner → Metz (34 km)

Wyruszamy rano serdecznie wyściskane przez Madame Loriette. Na szlaku witamy się z wędrującym coraz wyżej po niebie słońcem. Jest bardzo duszno, po wczorajszej wieczornej burzy wszystko paruje…

Dzień 65 : Perl - Kédange-sur-Canner (28,5 km)

Obudziłam się z pewnego rodzaju podekscytowaniem, ale i dozą obaw przed kolejnym etapem pielgrzymki. Gdy już nieco oswoiłam się z Niemcami, muszę je zostawić za sobą i wkroczyć w kolejne Nieznane... Znów nowy kraj, inna mentalność, kultura, język, inne wszystko – wszystko, do którego trzeba się będzie przyzwyczajać, poznać, oswoić i jakoś zaprzyjaźnić.