Dzień 104 : Trigodina → Lauzerte (32 km)

Dziś szlak prowadzi leśnymi i szutrowymi drogami, ale z powodu przypiekającego słońca, droga nie upływa już tak szybko jak wczoraj. Idę wolniej, ale to nic… Wciąż jestem w dobrej formie, niedawny kryzys jest na szczęście już tylko wspomnieniem. Wędruję z radością, a każdy kolejny krok wprost mnie zachwyca :)

Dzień 103 : Les Moulins przed Bach → Trigodina (39 km)

Wbrew moim obawom noc była spokojna. Pokonało mnie zmęczenie obdarzając wyczerpane ciało mocnym i zdrowym snem. Wypoczęłam doskonale.
Wyruszam rano z nową dozą sił. Dziś cały dzień idę szlakiem, wprost frunę jak na skrzydłach. Po ostatnim (na szczęście krótkim) kryzysie fizycznym nie ma najmniejszego śladu. Niesamowite ;)

Dzień 101 i 102 : Figeac → Cajarc (27 km) oraz Cajarc → Les Moulins przed Bach (25 km)

Po ostatnich słonecznych dniach, kiedy świat wokół rozkwitał pięknem i radością lata, teraz znów nastała „pora deszczowa”. Od rana pogoda jest paskudna.
Postanawiam więc iść wzdłuż drogi, zamiast szlakiem, który nie dość że obfituje we wzniesienia,  to jeszcze nie wiadomo jak podmokłe ma ścieżki…

Dzień 100 : Saint Roch (za Decazeville) → Figeac (26,5 km)

Budzę się przed świtem. W oddali ciemne jeszcze niebo raz po raz rozbłyska jasną poświatą. Gdzieś tam szaleje burza. Nie chce mi się wstawać, mam ochotę zostać tu jeden dzień. Zastanawiam się, czy nie poprosić o to Brygide. Walczę sama ze sobą i z pokusą słodkiego lenistwa. Ale przecież trzeba iść dalej, bo przede mną do Santiago jeszcze całkiem ładny kawałek drogi.

Dzień 99 : Prayssac → Saint Roch (za Decazeville) (12,5 km)

Dziś jest niedziela i chcę zdążyć na Mszę Świętą o 10.30 w Decazeville.
Niewielkie Prayssac spowite jest jeszcze snem i ciszą wczesnego poranka, a ja wyruszam witając się z kolejnym dniem…

Dzień 98 : Le Soulié przed Espeyrac → Prayssac (25 km)

Rano żegnam się z moimi wspaniałymi gospodarzami i bardzo sympatyczną pątniczką i wyruszam dalej…
Kolejny dzień, kolejne kilometry, kolejne Nieznane. Takie życie pielgrzyma. Takie piękne życie pielgrzyma :)

Dzień 97 : Saint-Côme-d'Olt → Le Soulié przed Espeyrac (34 km)

Kolejny długi dzień... Wyruszam w miarę wcześnie, by pierwszy dłuższy etap przejść zanim słońce zacznie mocno parzyć.
Szlak jest bardzo dobrze oznakowany. Od samego rana jest bardzo gorąco.

Dzień 96 : Nasbinals → Saint-Côme-d'Olt (33 km)

Wczorajszy dzień był bardzo ciepły, noc chłodna, więc rano na namiocie jest mnóstwo rosy. Cóż, trzeba zwinąć taki mokry... początkowo zostawiam za sobą strużkę cieknącej wody…
To jest minus spania w namiocie, potem w ciągu dnia trzeba go rozkładać i suszyć, co zajmuje sporo cennego czasu. Ale ogromnym plusem namiotu jest to, że ma się swój mały domek :)

Dzień 95 : Saint-Alban-sur-Limagnole → Nasbinals (39 km)

Wczoraj ustaliłam z hospitalerą, że rano nie będę czekać na wspólne śniadanie, bo przede mną kolejny długi dystans. Szybciutko wypijam herbatę i coś przegryzam.
Na pożegnanie hospitalera wyściskała mnie serdecznie. Na co dzień goszczą tu zazwyczaj pielgrzymów rozpoczynających w Le Puy, trudno więc się dziwić, że długodystansowy pielgrzym, wzbudza w nich radość i jakiś zachwyt tak długą drogą.

Dzień 94 : Monistrol-d'Allier → Saint-Alban-sur-Limagnole (38 km)

Wczoraj zarezerwowaliśmy z Cedrikiem nocleg na dziś w Saint-Alban-sur-Limagnole w alberdze donativo, więc czeka nas bardzo długi etap. Nie przeraża mnie to. Mam w sobie tyle energii, zapału, siły… Aż nie do wiary, jakbym niemalże na nowo „urodziła się” pielgrzymem. Radość wprost mnie rozpiera :)

Dzień 93 : Le Puy-en-Velay → Monistrol-d'Allier (28 km)

Rano w alberge pielgrzymi zasiadają do wspólnego śniadania. Tradycyjny francuski posiłek poranny: bagietka z marmoladą, sok, herbata. Nigdy nie pojmę dlaczego w tym kraju herbatę pije się z miseczek. Dla nas Polek, to bardzo dziwne ;)

Dzień 92 : Saint-Paulien → Le Puy-en-Velay (15 km)

Wyruszam raniutko, by spokojnie zdążyć do Le Puy na Mszę Świętą w południe. Agnieszka wyruszy nieco później, ma więcej sił i lepsze tempo ode mnie, więc potrzebuje mniej czasu na taki krótki dystans.
Te 15 kilometrów mija mi bardzo szybko…

Dzień 91 : Boisset → Pontempeyrat → Saint-Paulien (32 km)

Dziś chciałybyśmy dotrzeć do Saint-Paulien. To dosyć daleko, ale chcemy tam dojść, by jutro mieć blisko do Le Puy...
Po wczesnym śniadaniu pani Monique odwozi nas samochodem do Pontempeyrat. To miejscowość położona kilka kilometrów dalej niż miejsce, w którym wczoraj zakończyłyśmy wędrówkę, ale właśnie dzięki temu, realnym stanie się dziś dla nas dojście do planowanej miejscowości. Dystans 32 km z Pontempeyrat do Saint-Paulien pokonamy już bez problemu i zbytniego nadwyrężania sił.

Dzień 90 : Saint-Jean-Soleymieux → Usson-en-Forez → Boisset (21,5 km)

Rano na tarasie oglądamy piękny wschód słońca... Ponoć przy ekstra czystej widoczności można zobaczyć stąd Mont Blanc... Cóż za wspaniałe miejsce :)
Mieć dom w tak cudownym miejscu, na wzgórzu, z pięknymi widokami wokół… Mogłabym tu siedzieć godzinami i patrzeć, patrzeć, patrzeć… W takiej scenerii dusza rozpływa się w zachwycie. Tu jest jak w bajce :)

Dzień 89 : Champdieu → Saint-Jean-Soleymieux (23 km)

Poranna wędrówka w stronę miasta mija mi spokojnie…
Większe miasteczko to możliwość zakupów. Nareszcie będzie sklep, duży sklep. Hurra!!! Kto by pomyślał, że zwykły „spożywczak” będzie nas tak cieszył ;)

Dzień 88 : Amions → Champdieu (34 km)

Cały dzień szukamy sklepu. Pieczywo to jeszcze można w tej Francji kupić, ale coś do pieczywa... to już chwilami problem. Dziwne to, markety są w miastach, ale uświadczyć jakiś sklep w wiosce to jest już prawie nierealne… 
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy…  heh ;)

Dzień 87 : Saint-Alban-les-Eaux → Amions (23 km)

Rano wita nas słońce i lekkie mgły błąkające się pomiędzy górami. Jak pięknie…
Kolejny dzień... kolejne kilometry... kolejne przełamywanie siebie... ile czasami to nas kosztuje wysiłku i wewnętrznego samozaparcia, to przezwyciężanie swoich słabości…  
Dziś mamy krótki dystans, a zmęczona jestem jak nie wiem co, jakbym trzasnęła co najmniej ze czterdzieści kilometrów.

Dzień 86 : Charlieu → Saint-Alban-les-Eaux (34,5 km)

Spędziłyśmy u Państwa Carlier naprawdę miły czas. Wczorajsza kolacja, dzisiejsze śniadanie, sympatyczne rozmowy i zewsząd ogarniająca nas życzliwość. Nasz gospodarz wręczył nam listę kilku osób, które na trasie do Le Puy tak jak on goszczą jakubowych pielgrzymów. Cóż za życzliwy człowiek.

Dzień 85 : Azole → Charlieu (27 km)

Noc w campingowej łazience wcale nie była zła, powiedziałabym nawet, że była dobra. Bardzo ważne, że nie spałyśmy w tym samym pomieszczeniu co prysznice, więc śpiwory nie złapały wilgoci... 
Nie zmarzłyśmy, noc była ciepła. Uważam, że był to naprawdę niezły nocleg :)

Dzień 84 : Tramayes → Propières → Azole (27 km)

Wczoraj wieczorem i w nocy była ogromna burza. Porządnie przy tym popadało. Dziś więc wniosek jest oczywisty, że trzeba iść lokalnymi drogami, zamiast pakować się na leśne mokre ścieżki. Nie chcemy po raz kolejny stanąć przed „faktem dokonanym” i ścieżką, której przebycie mogłyby okazać się niemal niewykonalne.

Dzień 83 : Taize → Tramayes (28 km)

Wczoraj, gdy odpoczywałyśmy w Taize, pogoda była iście tropikalna. Prawdziwy upał. 
Dziś dzień zapowiada się podobnie. Wychodzimy raniutko, ale już wtedy jest bardzo ciepło. Z upływem czasu robi się coraz goręcej i choć słońce wcale nie operuje mocno a po niebie wędrują białe chmurki to i tak jest bardzo duszno.

Dzień 81 i 82 : Levernois → Jambles → Taize (samochodem) oraz odpoczynek w Taize

Jak fajnie jest pospać trochę dłużej i nie wstawać na uporczywy dźwięk brzęczącej komórki. Cóż za piękny poranek :)

Wczoraj po południu i dziś przy śniadaniu toczymy poważne duchowe rozmowy z Romanem. Ot, mamy takie przyspieszone „rekolekcje”. Wspaniały człowiek 😊

Dzień 80 : Puligny-Montrachet → Jambles → Levernois (23 km)

Od rana znów towarzyszy nam deszcz, jakby dawno go nie było. Oj, zmora to nasza ostatnimi czasy. Nawet jeśli przejaśni się na jeden dzień, to potem znowu to samo. Pada i pada, i tym samym zmusza nas do ponownego szukania alternatywnych dróg, byle nie przez leśne ścieżki, które mogłyby okazać się nie tyle błotniste, co wręcz nie do przebycia.

Dzień 79 : Nuits-Saint-Georges → Puligny-Montrachet (35 km)

Kolejny dzień upływa nam na wędrówce przez winnice. Pogoda też dopisuje, wokół zielone winorośle… Jest pięknie...
W końcu przychodzi też czas na poważną rozmowę.

Dzień 78 : Messigny-et-Vantoux → Nuits-Saint-Georges (34 km)

Nocleg w stodole był całkiem, całkiem... i nawet nie było zimno. I myszy chyba nie harcowały :)
Rano Filip wstał przed nami i przygotował śniadanie. Niesamowity człowiek :) Z Henrim pożegnałyśmy się wczoraj, dziś jeszcze śpi, bo zamierza iść tylko do Dijon. Tam zabawi dwa dni, bo przyjeżdża do niego żona i przyjaciel. Pewnie już się nie spotkamy, więc Buen Camino :)

Dzień 77 : Poiseul-lès-Saulx → Messigny-et-Vantoux (31 km)

Dzień spokojny. Czasem idziemy razem, czasem rozdzielamy się na kilka godzin. Tak nam to wychodzi ostatnio i to chyba dobry układ.
Ponownie miałyśmy farta, bo deszcz zaczął padać w trakcie naszego postoju. Wskutek tego jeden z naszych odpoczynków przedłużył się do prawie godziny, ale za to byłyśmy bezpieczne i suche pod daszkiem przystanku autobusowego.

Dzień 76 : Auberive → Poiseul-lès-Saulx (33 km)

Nocleg nie był wcale taki zły, tyle tylko, że twardo. Drewniana ława czy podłoga – moje plecy zdecydowanie nie chcą się zaprzyjaźnić z twardym podłożem.
Nie przewidziałyśmy tylko, że w łazience gdzie przecież jest sporo wilgoci, nasze śpiwory naciągną jej nieco, staną się wilgotne i nieprzyjemne.

Dzień 75 : Langres → Auberive (30 km)

Opuszczam Langres z jedną wielką niewiadomą i pytaniem w sercu – czy wczorajszy zabieg pomoże mojej nodze? Czy będę mogła iść, czy też uziemi mnie to na dobre? Na razie jednak idę… choć do komfortu normalnego chodzenia jest bardzo daleko.
Chcę iść, chcę iść dalej, wbrew i pomimo wszystko, do końca, do Celu, do Santiago…

Dzień 74 : Montigny-le-Roy → Langres (26 km)

Rano znów pada... Przeczekujemy więc i wyruszamy w drogę względnie suche. Następny poryw deszczu jest w trakcie naszego pierwszego postoju. Odpoczywamy sobie w pięknie przygotowanym dla pielgrzymów miejscu (nareszcie się takie znalazło!), zabudowany i zadaszony kącik, stół, wygodna ławka... A niech sobie pada, przynajmniej mam okazję do kilkuminutowej drzemki. 

Dzień 73 : Graffigny-Chemin → Montigny-le-Roy (28 km)

Rano znów pada... Tak nam tu dobrze w tym przyjaznym gite. Niestety niebo zasnute chmurami nie zwiastuje na razie poprawy pogody. Trzeba wyjść, znów trochę wbrew sobie. Deszcz, deszcz, deszcz... kiedy to się skończy? 

Dzień 72 : Domrémy-la-Pucelle → Graffigny-Chemin (32 km)

Rano dosyć mocno padało. Tym bardziej więc nie chciało nam się opuszczać naszej bezpiecznej przystani. Ociągałyśmy się z wyjściem, aż w końcu deszcz przeszedł w lekką mżawkę. Chcąc nie chcąc, trzeba było iść… na tym polega pielgrzymie życie :)
Potem nawet na chwilę wyjrzało słońce, generalnie jednak przez cały dzień straszyło deszczem, ale na tym się kończyło. Na szczęście prawie nie padało, było chłodno, przyjemnie, w sam raz do wędrówki.

Dzień 71 : Domrémy-la-Pucelle - odpoczynek

Dziś odpoczywamy u św. Joanny d'Arc.
Jak cudownie jest obudzić się z myślą, że mam wolny dzień, że nie obowiązuje mnie dziś dyscyplina pielgrzyma, że nie wstaję rano, nie „muszę” iść niezależnie od pogody, że mogę poleżeć dłużej w łóżku. Rewelacja :)

Dzień 70 : Vaucouleurs → Domrémy-la-Pucelle (25 km)

Od rana pada deszcz. Znowu... Niełatwe to doświadczenie dla pielgrzyma…
Trzeba się mocno zmobilizować, by niezależnie od wszędobylskiej wilgoci i szarości wokół, strużek wody ściekających po pelerynie i kropel deszczu „dudniących” w głowie, by pomimo wszystko zanucić pod nosem:

Dzień 69 : Villey-Saint-Étienne → Vaucouleurs (33 km)

Po śniadaniu u pani Anny wyruszamy w dalszą drogę. Wędrujemy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Mozela. Drzewa i niebo przeglądają się w jej gładkiej tafli. Jest taka spokojna, piękna… jakże inne ma oblicze niż jakiś czas temu w Niemczech…
Czas mija nam przyjemnie... 

Dzień 68 : Blénod-lès-Pont-à-Mousson → Villey-Saint-Étienne (21 km)

Po pysznym śniadaniu i serdecznym pożegnaniu wyruszamy w dalszą drogę zaopatrzone w kanapki na dzisiejszy dzień.
Niesamowita jest ta pani Olga :) 

Dzień 67 : Metz → Blénod-lès-Pont-à-Mousson (20 km + kilka samochodem)

Dzień zaczynamy od wizyty w szpitalu. Nie ma rady, tak trzeba. Kawałek kleszcza, który został w nodze Agnieszki, zdecydowanie wymaga usunięcia. 
Jesteśmy mega pozytywnie zaskoczone francuską służbą zdrowia. Przede wszystkim na ostrym dyżurze jest pusto, brak ludzi, kolejek. To pierwszy szok (w porównaniu z naszymi izbami przyjęć).

Dzień 66 : Kédange-sur-Canner → Metz (34 km)

Wyruszamy rano serdecznie wyściskane przez Madame Loriette. Na szlaku witamy się z wędrującym coraz wyżej po niebie słońcem. Jest bardzo duszno, po wczorajszej wieczornej burzy wszystko paruje…

Dzień 65 : Perl - Kédange-sur-Canner (28,5 km)

Obudziłam się z pewnego rodzaju podekscytowaniem, ale i dozą obaw przed kolejnym etapem pielgrzymki. Gdy już nieco oswoiłam się z Niemcami, muszę je zostawić za sobą i wkroczyć w kolejne Nieznane... Znów nowy kraj, inna mentalność, kultura, język, inne wszystko – wszystko, do którego trzeba się będzie przyzwyczajać, poznać, oswoić i jakoś zaprzyjaźnić.