Dzień 64 : Wincheringen - Perl (23 km)

Wyruszamy dosyć wcześnie. Świat spowijają mgły, jest szaro i buro. Jesteśmy całkiem spory kawałek poza Szlakiem Jakubowym.
Mamy do wyboru dwie opcje: wyruszyć z Wincheringen w stronę Merzkirchen i po kilku kilometrach wbić się na szlak lub iść w stronę rzeki i dalej ścieżką rowerową podążać do Perl. Postanawiamy iść wzdłuż rzeki, bo pogoda jest niepewna, a przed powrotem na szlak odstraszają nas również znaczne podejścia do góry, o których wspomina przewodnik.

Dzień 63 : Trier - Wincheringen (18 km)

Rano razem z siostrami uczestniczymy w Eucharystii. Cieszymy się z tego, bo najprawdopodobniej nie będziemy miały możliwości bycia na Mszy Świętej ani jutro w niedzielę, ani dziś wieczorem. Przynajmniej tak nam się wydaje, bo kościołów w tych rejonach jest niewiele, a wczorajsze próby dowiedzenia się o ewentualnych Mszach Świętych nie przyniosły zbytnich efektów.

Dzień 62 : Fell - Trier (15 km)

Ostatnio trudno cokolwiek planować, bo droga sama w sobie daje nam w kość. Nie inaczej było dzisiaj. Od rana bardzo żmudne ciężkie podejście do góry. Początkowo asfaltem, potem leśną ścieżką, potem przez mokre trawy, coraz wyższe, sięgające kolan... Aż dziw, że biegnie tędy szlak. A jednak...

Dzień 61 : Morbach - Fell (24 km)

Wyruszamy po śniadaniu u naszych miłych gospodarzy. Początkowe kilkanaście kilometrów idziemy wg nawigacji w telefonie, by w Graferthorn dołączyć już do szlaku.

Od rana czujemy, że jesteśmy w krainie co najmniej „pagórkowatej”, wyczerpujące podejścia i zejścia nie pozwalają nam o tym zapomnieć ;)

Dzień 60 : Kirchberg - Morbach (33 km)

Rano wita nas całkiem ładne niebo, a gdy wychodzimy za miasteczko, mgły snujące się w dolinach. Pięknie to wygląda, gdy z morza bieli wynurzają się jedynie szczyty gór.
Z upływem czasu pogoda się zmienia, a na niebie pojawia się coraz więcej chmur. 
Czasami trochę kropi mżawka...

Dzień 59 : Rheinböllen - Kirchberg (25 km)

Po wczorajszym tak miłym wieczorze spało nam się bardzo dobrze. Rano ksiądz pobłogosławił nam na dalszą Drogę, wręczył każdej z nas mały piękny krzyżyk i wyruszyłyśmy.

Pogoda znów nas nie rozpieszczała i wystawiała naszą cierpliwość na próbę. Dziesiątki razy ubierałyśmy peleryny, by po chwili je zdjąć, a gdy już zdjęłyśmy to szybko okazywało się, że trzeba je na powrót zakładać. Padało, przestawało, znów padało. I tak w kółko. 

Dzień 58 : Bingen am Rhein - Rheinböllen (22 km)

Wczoraj wieczorem znów była burza, ale my już byłyśmy bezpieczne w naszych łóżeczkach i mięciutkiej pościeli. Spało nam się wybornie. Ponieważ ostatnio miałyśmy trochę krótkie dzienne etapy, postanowiłyśmy wczoraj, że dziś postaramy się „nadrobić zaległości”. I na tym się skończyło, bo oczywiście nie udało nam się tego zrealizować. Plany popsuła nam pogoda.

Dzień 57 : Heidesheim - Bingen am Rhein (20 km)

Po wyjściu z Heidesheim robi się trochę pagórkowato. Na razie tylko trochę, ale piętrzące się na horyzoncie góry zwiastują, że w najbliższych dniach może być bardziej pod górkę.
Dziś jest na szczęście nieco chłodniej a powietrze już nie takie parne, więc idzie się o wiele lepiej niż przez ostatnie dwa dni…

Dzień 56 : Chochheim am Main - Heidesheim (24 km)

Rano o umówionej porze z wdzięcznością korzystamy z zaproszenia księdza. Śniadanie upływa w przyjemnej atmosferze. Chyba nawet, specjalnie dla nas, pojechał wcześniej po bułki, bo są takie świeżutkie, pachnące i chrupiące... mmm, pyszności :) Możemy również zrobić sobie kanapki na drogę. Niesłychanie życzliwy człowiek :)
To są właśnie uroki pielgrzymowania, dobroć ludzka wynagradza nam trudy wędrowania.
Ksiądz stara się jak może, nieba by nam przychylił, niesamowity człowiek 😀

Dzień 55 : Frankfurt nad Menem - Chochheim am Main (24 km)

Rano wspólne, niespieszne śniadanie z Olą. Jak nam tu dobrze... Przedłużamy chwilę wyjścia, ale w końcu, chcąc nie chcąc, trzeba wyruszyć w dalszą drogę.
To są takie małe rozterki pielgrzyma – z jednej strony chciałoby się przedłużyć takie chwile życzliwości w nieskończoność, a z drugiej strony wiemy przecież, że św. Jakub na nas czeka i ta świadomość pcha nas ku dalszej wędrówce i zanurzeniu w kolejny dzień Nieznanego na tej pięknej Drodze.

Dzień 54 : Frankfurt nad Menem - odpoczynek

Dziś odpoczywamy u Oli. Niesamowite to i wciąż nie możemy się nadziwić jak to wszystko się poukładało…Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. My – że Pan Bóg tak to wszystko poprowadził i dał nam tyle niespodzianek… Ola – że przysłał do niej pielgrzymów idących z Polski. 
Cieszymy się i radujemy każdą wspólną chwilą.

Dzień 53 : Langenselbold - Frankfurt nad Menem (37 km)

Dziś był dość długi etap, a na dodatek nadrobiłyśmy parę dodatkowych kilometrów, bo się zgubiłyśmy. Dziesięć godzin marszu z jedynie króciutkimi odpoczynkami mocno dało nam się we znaki. Pogoda też nas nie rozpieszczała, ale na szczęście już nie padało.
Szczególnie dłużyła nam się wędrówka przez przedmieścia Frankfurtu. Pola, ogródki działkowe, początkowe uliczki i ulice – rozległe przedmieścia dużego miasta zdawały się nie mieć końca.

Dzień 52 : Wirtheim - Langenselbold (23 km)

Pielgrzymowanie to nie tylko same superlatywy, to nie tylko opowiadanie o tym co się zdarzyło, kogo spotkaliśmy, czy ile kilometrów przeszliśmy. To także inne, czasem bardzo trudne sprawy, aspekty, niekiedy rozczarowania...

Od kilku dni idziemy bez Jarka. I już bez nadziei, że niebawem dołączy, bo przecież wrócił do Polski... Jego decyzja o powrocie do domu była oczywista i moim zdaniem słuszna. To było najrozsądniejsze wyjście i sama też pewnie tak bym zrobiła.

Dzień 51 : Schlüchtern - Wirtheim (30 km)

Od rana niebo było zasnute ciężkimi chmurami... Co jakiś czas lekko padało. Droga na szczęście była prawie płaska, już bez znacznych pagórków, więc szło się zdecydowanie łatwiej. 
Międzyczasie zagadnął nas pan, który w ubiegłym roku przeszedł szlak francuski, krótka przyjazna rozmowa, życzenia dobrej dalszej drogi. Pielgrzym zawsze pozna pielgrzyma :)

Dzień 50 : Fulda - Schlüchtern (32 km)

Dziś jest niedziela. Dzień rozpoczynamy poranną Mszą Świętą w małym kościele św. Michała nieopodal Katedry. Kościół jest piękny w swej skromności i prostocie. I baaardzo wiekowy, bo ma ponad tysiąc lat (zbudowany w latach 820-822). 
Niespotykane ukształtowanie murów i kolumn wewnątrz (rotunda) z ołtarzem pośrodku, odpowiednie oświetlenie i świadomość ponad tysiącletnich modlitw zanoszonych w tym miejscu do Boga przez kolejne pokolenia chrześcijan, tworzą niesamowite wrażenie i odczucia…

Dzień 49 : Geisa - Fulda (35 km)

Wyruszamy o świcie znów tylko we dwie. Zaraz za Geisą witamy wschód słońca. Jest pięknie… Ognista, słoneczna kula wyłania się zza szczytów i zza chmur, na dobre goszcząc na niebie… Towarzyszy nam zieleń i spokój pól oraz otaczające nas ze wszystkich stron małe i większe wzniesienia…

Dzień 48 : Vacha - Geisa (15 km)

Agnieszka, która dotychczas przypominała nam, że będzie naszą towarzyszką tylko do Vacha, zmieniła nieco swoje zdanie i postanowiła iść wspólnie z nami do Fuldy. To kilka kolejnych dni razem. Cieszymy się z tego, ale też pojawiają się kolejne wątpliwości co potem? Może jednak nie trzeba się nad tym zastanawiać i zostawić to wszystko Bogu i Drodze, by toczyło się swoim torem. Tak będzie najlepiej, bo i tak przecież nie mamy wpływu na to co postanowi. Grunt, że na razie idziemy razem :)

Dzień 47 : Hütschhof - Vacha (30 km)

Rano przyjemne zejście do Ollendorf zachęcało do wędrówki. Fajnie jest tak wedrować lekko w dół, wtedy nogi same człowieka niosą. 
Później jednak znów zaczęło się podejście do góry... ale i tak dużo łagodniejsze niż się spodziewałyśmy, widać największe wzniesienia pokonałyśmy już wczoraj  :)

Dzień 46 : Eisenach - Hütschhof (12 km)

Rano wyruszam sama. Zgodnie z ustaleniami Jarek będzie nadal wypoczywał, a Agnieszka chce zostać dłużej u sióstr, a potem jeszcze pozwiedzać. Spotkamy się więc po południu.

Zaraz za Eisenach czeka na pielgrzymów mocne podejście do góry. To naprawdę porządny wysiłek, zadyszka aż zatyka płuca, a kolejne metry podążania pod górę wyciskają ze mnie siódme poty. Przystaję co kilkadziesiąt metrów dla wyrównania oddechu. Dlaczego ten plecak jest taki ciężki?

Dzień 45 : Gotha West - Eisenach (31 km)

Dzień upływa nam pod znakiem wiatru i chmur. Ale widoki i tak są wspaniałe. Wędrujemy ścieżką przez las, a potem przyjemną drogą wśród łąk i pól…
Dziś idziemy bez Jarka. Mamy nadzieję, że ten dwudniowy odpoczynek pomoże mu zregenerować nadwątlone siły i że jego obolała noga odzyska sprawność na tyle, by mógł dalej pielgrzymować… Spotkamy się wieczorem i naradzimy co dalej…

Dzień 44 : Erfurt - Gotha West (29 km)

Rano zbieram się do wyjścia razem z Jarkiem. Agnieszka chce zostać trochę w Erfurcie i dogoni nas później.
Wyruszamy, witając z radością zwiastuny pogodnego dnia. Nasza radość jest jednak tak ulotna jak mrugnięcie okiem i znika bardzo szybko wobec innych poważnych okoliczności. Zaledwie po kilku minutach dopada nas świadomość tego, co dla pielgrzyma jest chyba najgorsze… 

Dzień 43 : Stedten - Erfurt (23,5 km)

Przez całą noc mocno wiało. Huczało za oknami, ale kościelna wieża i włączony grzejnik elektryczny dawały nam poczucie bezpieczeństwa. Rano trzeba było jednak wyjść... i zmierzyć się z zimnym wiatrem. Ciemne chmury wokół nie napawały nas optymizmem, lada moment spodziewaliśmy się jeśli nie burzy, to przynajmniej deszczu. Zawzięcie szliśmy do przodu, a deszczu wciąż nie było :) Cieszył nas każdy kolejny kilometr w suchym ubraniu.

Dzień 42 : Rudersdorf - Stedten (18 km)

Dziś był dość krótki etap. Zwolniliśmy nieco, by jutro popołudniu dotrzeć do Erfurtu i mieć możliwość uczestniczenia w niedzielnej Eucharystii.
Enrico, niemiecki pielgrzym który wczoraj razem z nami nocował w schronisku, planował dziś zupełnie inny etap, od rana wyrwał mocno do przodu i szybko zniknął nam z oczu. A my szliśmy sobie powoli, nigdzie się nie spiesząc i mając świadomość tylko 18 km do przejścia. Totalny luz...

Dzień 41 : Roßbach - Rudersdorf (27,5 km)

O świcie zostawiamy przyjazne schronisko św. Michała i wyruszamy dalej. Św. Michał Archanioł to niezawodny orędownik mojej Drogi. Wierzę, że czuwa i będzie czuwał nad naszym bezpieczeństwem.
Ten dom nazwany jego imieniem był dla nas istną oazą luksusu w rozumieniu pielgrzyma.

Dzień 40 : Frankleben - Roßbach (28 km)

Od rana dzień jest przepiękny. Słońce coraz mocniej ogarnia nas swoimi ramionami… znów towarzyszą nam hektary żółtych kwiatów rzepaku wspaniale kontrastujące z błękitem nieba i zielenią wzrastającego zboża… Codziennie zachwycam się cudami przyrody i wcale nie mam dosyć. Wręcz przeciwnie. Z lubością karmię oczy i duszę pięknymi krajobrazami…

Dzień 39 : Kleinliebenau - Frankleben (25,5 km)

Od rana witają nas promienie słońca i kolejne polanki kwitnącego czosnku. W lesie unosi się specyficzna woń tych kwiatów, oszałamiając nieco swoim zapachem… Słońce przebija się przez dość gęste liście drzew i tańczy wśród białego kwiecia pod naszymi nogami.
Niedźwiedzi czosnek – taki prosty i taki piękny zarazem…

Dzień 38 : Sommerfeld - Kleinliebenau (26,5 km)

Wychodzimy dosyć wcześnie. Chcemy przejść przez Lipsk zanim słońce w pełni ogarnie nas swymi gorącymi ramionami... Rano jest jeszcze w miarę znośnie i nie czuć tak bardzo uciążliwości wędrówki przez duże miasto.

Szczerze mówiąc Lipsk zbytnio mnie nie zachwycił. Najpierw długo szliśmy przez jakieś zaniedbane i brudne dzielnice. Centrum może i jest przyjemne, ale nie jakoś szczególnie porywające. Przed ratuszem sporo kramów i stoisk, chyba to dzień targowy, nawet nie robiłam zdjęć.

Dzień 37 : Wurzen - Sommerfeld (24 km)

Żywot pielgrzyma to nie tylko „ochy” i „achy”, ale czasem również najzwyklejszy „niechciej" czy zmęczenie.
A dzisiaj jest jeszcze inaczej. Idę bo idę. I już. Bez żadnych rozmyślań, bez wzniosłych myśli, bez zachwytów i bez narzekań. Po prostu idę przed siebie... nie widząc chyba właściwie nic… tak trochę „tępo” pokonuję kolejne kilometry.

Dzień 36 : Strehla - Wurzen (38 km)

Dzień zaczyna się nieciekawie. Jarek chce przejść jak najwięcej zanim słońce zacznie mocno przypiekać, więc wychodzi bardzo wcześnie… Jego wyjście w jakiś sposób daje sposobność ujścia moim nagromadzonym emocjom… Nie, przy nim na pewno nie rozkleiłabym się, ale teraz gdy zostałyśmy w alberdze tylko we dwie, coś we mnie pękło…
Bo ta pielgrzymka to nie tylko zachwyt pięknem przyrody, nie tylko doświadczanie ludzkiej dobroci, nie tylko zmaganie się ze zmęczeniem czy bólem, ale… czasem również spływająca po policzku łza…

Dzień 35 : Grossenhain - Strehla (26,5 km)

Słońce objawia swe uroki w pełnej krasie :) To już jakby nie wiosna, to już jakby lato, choć dopiero maj :)
Nad nami rozpostarte niebo w cudnym odcieniu błękitu... Jest wspaniale, choć coraz bardziej męcząco w miarę zbliżania się południa i godzin popołudniowych.
Cudownie piękny dzień…

Dzień 34 : Konigsbruck - Grossenhain (33 km)

Od rana pogoda jest wyśmienita. Pierwszy odcinek wiedzie przez piękny las. Jak sielsko… idzie się tak przyjemnie. Wciąż nie możemy się nadziwić jaki porządek panuje w tych Niemczech, jak ludzie tak po prostu tu wszystko szanują, dbają by było ładnie… Pełna kultura, tylko pozazdrościć. Nawet tutaj w lesie, tabliczki z oznakowaniem szlaków są ładne, nie zniszczone, nie połamane, nikomu nie przeszkadzają…  U nas w Polsce chyba byłoby to niemożliwe… To samo tyczy się wiat dla pielgrzymów. Ładne, schludne, na stoliku nawet stoją kwiaty w doniczce… Otwieramy oczy w jeszcze większym zdziwieniu i mega pozytywnym zaskoczeniu…

Dzień 33 : Panschwitz Kuckau - Konigsbruck (26 km)

Pierwsze co robimy po przebudzeniu to wyglądamy przez okno – jest pochmurno, ale nie pada. To już duży plus.
Agnieszka zostaje dłużej u sióstr w Panschwitz Kuckau, a my z Jarkiem ruszamy w Drogę, niespiesznie pokonując kolejne kilometry.

Dzień 32 : Bautzen - Panschwitz Kuckau (21 km)

Od rana pada. Cały dzień... szaro, buro, brzydko... A ostatnio było już tak ładnie na świecie, dziś jest to już tylko wspomnienie i oczekiwanie na powrót słońca...
Zakładamy peleryny, naciągamy kaptury i toczymy tą nierówną walkę z kapryśną aurą. Pojawiające się czasami budki przystankowe dają schronienie choć na chwilę. Dłużej odpoczywać się nie da, bo w bezruchu szybko marzniemy. Więc znów idziemy przed siebie, a deszcz kap, kap, kap...

Dzień 31 : Buchholz - Bautzen (26 km)

Wieczór i noc w tak przyjaznym dla pielgrzymów miejscu, dały nam sposobność do dobrego wypoczynku. Rano niespieszne śniadanie i wyruszamy. Piękna Droga czeka na nas :)
Od rana jest bardzo pogodnie, zapowiada się ciepły i słoneczny dzień.
Droga od samego początku jest bardzo malownicza. Najpierw przepiękną aleją drzew, przygotowaną jakby wprost dla pielgrzymów...

Dzień 30 : Zgorzelec - Buchholz (32 km)

Umówiliśmy się z Agnieszką na godzinę 7. Spotykamy się na Moście Staromiejskim łączącym Zgorzelec z Gorlitz, pamiątkowe zdjęcie i wyruszamy wspólnie, rozpoczynając nowy, kolejny etap naszej Drogi. Po kilku krokach jesteśmy już na „nie swojej” ziemi… Czy będzie to ziemia gościnna, przyjazna pielgrzymom?
Strach i radość jednocześnie zaglądają w serce, zupełnie jak na początku pielgrzymki... Oto zostawiamy za sobą nasz ukochany kraj i zanurzamy się w coś zupełnie nowego. Nieznane jeszcze Niemcy witają nas słoneczną i ciepłą aurą, a cudowny szlak otwiera przed nami swe ramiona i zaprasza by nim wędrować...

Dzień 29 : Zgorzelec i Gorlitz - odpoczynek

Jak miło było pospać dziś dłużej, bez nastawiania budzika, tak całkowicie na luzie.
Dziś jest niedziela. Uczestniczymy we Mszy Świętej w pobliskiej parafii św. Jana Chrzciciela.
Potem wracamy do siebie i oczekujemy na przybycie Agnieszki. O umówionej godzinie zmierzamy na dworzec PKP. Nareszcie, w końcu możemy osobiście się poznać.
Nie przedłużamy zbytnio spotkania, nasza towarzyszka ma załatwiony nocleg u jakiejś znajomej swojej koleżanki, niech więc odpocznie, ogarnie się. Od jutra wędrujemy we trójkę, jeszcze będzie czas na rozmowy :)

Dzień 28 : Henryków Lubański - Zgorzelec (21 km)

Dziś zmierzamy do Zgorzelca.
Wiadomo (albo raczej powinniśmy to wiedzieć), że w takim przygranicznym mieście nocleg trzeba zarezerwować dużo wcześniej. Ale my obudziliśmy się z tym tematem dwa dni temu, Magda przypomniała nam, że to przecież będzie długi majowy weekend… O rety, całkiem o tym zapomnieliśmy.
Pielgrzym w jakimś sensie żyje poza czasem, ledwie udaje nam się pilnować jaki jest dzień tygodnia, a co dopiero pamiętać o długim weekendzie. Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie miejsca… 

Dzień 27 : Bolesławiec - Henryków Lubański (33 km)

Wyruszamy po pysznym śniadaniu i ostatnich przemiłych rozmowach z opiekującą się nami siostrą. Jest dosyć wcześnie, ale już widać, że to będzie ładny dzień.

Ostatnio mieliśmy krótkie dystanse, bo Jarek wciąż zmaga się z syndromem startu, mimo że wędruje już kilkanaście dni. Dziś jednak planujemy dłuższy etap, miejsce mamy zarezerwowane, więc nie musimy się spieszyć.

Dzień 26 : Osła - Bolesławiec (22,5 km)

Mama ks. Marka serdecznie nas rano żegna, błogosławi na dalszą drogę i wyruszamy. To takie piękne, serce wzrusza się za każdym razem gdy ktoś, kogo przecież dopiero co poznałam, kreśli krzyż na moim czole... A tak zdarzało się już kilkukrotnie w czasie tej pielgrzymki. To tak cenne chwile, które zostają w sercu na bardzo długo. To dla mnie też niesamowite świadectwo wiary tych osób, ale też ich ogromnej życzliwości... 

Dzień 25 : Chocianów - Osła (21 km)

Rano niespiesznie spożywamy śniadanie z naszymi gospodarzami. Oni cieszą się nami, my cieszymy się nimi, w jakiś piękny sposób jesteśmy wszyscy nawzajem sobie potrzebni i ubogacamy się wzajemnie... Tak nam tu dobrze, że nie chce się wychodzić, ale przecież iść trzeba... Droga wzywa :)
Dagmara zaopatrzyła nas w prowiant na co najmniej dwa dni, oj ciężko będzie na plecach ;) Ale życzliwość i Miłość z jaką wyprawia nas w Drogę, będzie nas uskrzydlać :)
Serdeczne pożegnanie z naszymi dobrodziejami i wyruszamy.

Dzień 24 : Jakubów - Chocianów (25 km)

Dziś ponownie pogoda jest kiepska, zimno, wietrznie i trochę deszczowo. Znowu. A to już przecież końcówka kwietnia. 
I jakże tęskno mi do wesołego błękitu nieba, słońca muskającego twarz swymi promieniami, łagodnego wietrzyku radośnie mierzwiącego czuprynę... Na to trzeba najwidoczniej trochę poczekać :)
Tymczasem zziębnięci i skuleni przemierzamy kolejny dzień...

Dzień 23 : Głogów - Jakubów (12 km)

Czekaliśmy na ten dzień. Przed nami był bardzo krótki etap, jedynie ok. 10 km. Tak to sobie ustaliliśmy, że rano śpimy dłużej, idziemy ten niewielki odcinek, a popołudnie przeznaczamy na odpoczynek u św. Jakuba.
Międzyczasie jednak trochę pobłądziliśmy i nadłożyliśmy nieco drogi.
Dzień jest pochmurny i wietrzny, więc znów wyciągamy rękawiczki, polary i czapki.

Dzień 22 : Wschowa - Głogów (29 km)

Dziś od rana było bardzo zimno i wiał przejmujący zimny wiatr. Dodatkowy polar, czapka, rękawiczki – kto by pomyślał, że to końcówka kwietnia. Gdy wychodziło słońce, na chwilę robiło się cieplej, gdy zachodziło – powracała zimnica. I taka huśtawka towarzyszyła nam przez cały dzień.

Dzień 21 : Osieczna - Wschowa (38 km)

Wyruszamy wcześnie rano, bo przed nami dość długi etap. Wędrujemy głównie przez lasy i wioski…
Na jeden z postojów zatrzymaliśmy się przy ławce na placu zabaw dla dzieci. Starszy pan opiekujący się wnuczką zainteresował się nami i naszą podróżą. Krótka, sympatyczna rozmowa, obiecał nawet „trzymać kciuki” :)

Dzień 20 : Lubiń - Osieczna (20 km)

Po wczorajszym hardcorze jesteśmy dziś w nienajlepszej formie. I tej fizycznej i psychicznej. Ale idziemy dalej, dziś tylko 20 km. Powoli, spokojnie, do przodu...
Szło się ciężko, wczorajsze zmęczenie jeszcze nie odpuściło.
Muszę przyznać, że i tak jestem pozytywnie zaskoczona tym, że nasze ciała są w ogóle zdolne do dalszej drogi, że nogi mogą dalej iść, że oprócz przemęczenia, chyba nic złego się nie dzieje.

Dzień 19 : Rogalinek - Lubiń (43 km)

Dziś miało być tak łatwo, lekko i przyjemnie, a wyszło zupełnie inaczej. Ale po kolei.
Poranek spędzamy na wspólnym śniadaniu z naszymi gospodarzami. Siostra Magdy i jej mąż to wspaniali ludzie, brak mi słów, by wyrazić wdzięczność za tą cudowną gościnę. W końcu szwagier Jarka odwozi nas do Rogalinka, miejsca gdzie wczoraj zakończyliśmy.

Idziemy spokojnie, zbytnio się nie spieszymy, bo dziś chcielibyśmy mieć trochę krótszy dystans niż przez ostatnie dni, planujemy tak ok. dwudziestu kilku kilometrów. Może spróbujemy zatrzymać się w Manieczkach, może w następnej miejscowości lub gdzieś w okolicach. Jesteśmy dobrej myśli...

Dzień 18 : Swarzędz - Rogalinek (30,5 km)

Dziś czekała nas przeprawa przez Poznań, co nie napawało mnie zbyt optymistycznie. Wędrówka przez duże miasta nie należy do zbyt przyjemnych. Nie lubię gdy wokół panuje szum i miejski zgiełk.
Na szczęście czekało nas pozytywne zaskoczenie. Okazało się, że szlak jest poprowadzony całkiem przyzwoicie, właściwie to nawet rewelacyjnie :) 

Dzień 17 : Murowana Goślina - Swarzędz (29 km)

Dziś było dosyć chłodno... Rano dość pochmurnie z przejmującym wiatrem, potem nawet zaczęło wyglądać słoneczko, by na końcu dnia symbolicznie pokropić nas kilkoma kroplami deszczyku. Pierwsza połowa dnia to kontynuacja wędrówki przez Puszczę Zielonka. Tylko drzewa, drzewa, drzewa… Cudnie.
Później przez małe miejscowości, pola i znów lasy...

Dzień 16 : Skrzetuszewo - Murowana Goślina (29 km)

Nareszcie!!! Po deszczowych dniach, w końcu możemy cieszyć się upragnionym słońcem. Niewielkie to pocieszenie dla Jarka, ale zawsze jakieś… W promieniach słonecznych idzie się zdecydowanie lepiej i przyjemniej niż w deszczu, gdy wokół mokro, szaro i brudno, gdy nie ma gdzie usiąść, a człowiek gotuje się w niezbyt oddychającej pelerynie…
To piękne słońce jest jak zalążek nadziei w sercach, że będzie lepiej, że trudności i bolączki miną…

Dzień 15 : Gniezno - Skrzetuszewo (24 km)

Dziś jest niedziela. Rano o godz. 8 uczestniczymy we Mszy Świętej. Pod koniec Eucharystii ks. proboszcz oczywiście ogłasza o naszej pielgrzymce (w końcu to jego parafianin wyrusza z domu do św. Jakuba niczym średniowieczny pielgrzym), wychodzimy na środek, uroczyste błogosławieństwo pielgrzymów… Takie momenty są zawsze wzruszające i na pewno dodają wewnętrznych sił.
Potem jeszcze kilka chwil rozmów, ostatnie pożegnania i możemy iść.

Dzień 14 : Gniezno - odpoczynek

Jak to miło móc pospać dłużej, z lubością wylegiwać się o poranku w łóżku, mając świadomość, że nie trzeba się spieszyć, że nigdzie nie trzeba iść, że nie będzie dziś trudu i zmęczenia… Jak to miło nie spoglądać za okno z trwogą i pytaniem o pogodę na zewnątrz… Drobne sprawy, które doceniam dopiero teraz.

Takie dni relaksu też są pielgrzymowi potrzebne, czasem trzeba znaleźć odskocznię od codziennego marszu.

Dzień 13 : Trzemeszno - Gniezno (31 km)

Trzynasty dzień wędrówki wcale nie był pechowy. Wręcz przeciwnie, dodatkową radością było to, że zbliżam się do Gniezna...
Z Trzemeszna wyszłam po 8, po porannej Mszy Świętej, wspólnym śniadaniu z księżmi i ostatnich życzliwych rozmowach.

Poranek jest bardzo pochmurny. Czyżby znów miało padać? 

Dzień 12 : Mogilno - Trzemeszno (18 km)

Mogilno pożegnało mnie deszczowo. Muszę przyznać, że jest to urokliwie położone miasteczko z bardzo przyjemnym parkiem i jeszcze przyjemniejszymi ścieżkami spacerowymi przy jeziorze.

W Mogilnie ponownie wkroczyłam na szlak św. Jakuba, tutaj rozpoczyna się Droga Wielkopolska. Nareszcie powróciło ulubione przez pielgrzyma oznakowanie Drogi. Widząc znane muszelki i strzałki, jakoś przyjemniej się idzie :)

Dzień 11 : Kruszwica - Mogilno (30 km)

Rano powitały mnie lekkie mgły. Świat nabiera jakiegoś rodzaju tajemniczości i w tych mgłach również wygląda pięknie.
Początkowo droga wiodła przez wioski i pola. Znów towarzyszył mi cudowny śpiew ptaków, zachwycając serce tą anielską muzyką… i pozwalając radować się tymi odgłosami natury, które w czasie marszu są jak najwspanialsze dźwięki dla ucha…

Dzień 10 : Siniarzewo - Kruszwica (31,5 km)

Dzisiejsza droga wiodła głównie przez wioski poprzecinane polami. Szło mi się nad wyraz ciężko, droga dłużyła się i zdawała się nie mieć końca. Było bardzo duszno, parno, co na pewno nie ułatwiało wędrówki. A może jestem tak najzwyczajniej trochę zmęczona?
To dopiero 10 dni, jeszcze kilkanaście razy tyle...  Wciąż nie potrafię ogarnąć umysłem czekającej mnie wędrówki. Wiem, rozumiem ile to czasu, kilometrów, ale ciągle nie umiem oczyma wyobraźni zobaczyć siebie u kresu tej Drogi… To wciąż jest takie nierealne…

Dzień 9 : Włocławek - Siniarzewo (29 km)

Poranek jest cudowny. Wspólne śniadanie, ostatnie rozmowy z moimi dobrodziejami, tak wiele dobra, którego doświadczam… Aż żal stąd odchodzić… znów w Nieznane, znów na poniewierkę… Ale przecież Droga wzywa 😀
Moi cudowni gospodarze serdecznie mnie ściskają, kreślą krzyżyk na czole i błogosławią na dalszą podróż. To bardzo wzruszający moment takie błogosławieństwo od świeckich ludzi. W końcu po ostatnich uściskach i pożegnaniach, wyruszam dalej… sowicie zaopatrzona przez Panią Mirosławę na cały dzisiejszy dzień.

Dzień 8 : Dobrzyń nad Wisłą - Włocławek (23,5 km)

Rano na szafeczce przy drzwiach czeka na mnie wyprawka na cały dzisiejszy dzień. Ach ta wspaniała pani Irenka, jeszcze w nocy pomyślała i zatroszczyła się o mnie, choć na pewno była zmęczona po tak intensywnym wieczorze.

Dziś miał być piękny i przyjemny dzień. Niedziela, w planach nareszcie poniżej trzydziestki, tylko dwadzieścia kilka kilometrów, zamierzałam świętować i odpoczywać. A wyszło zupełnie inaczej...

Dzień 7 : Płock - Dobrzyń nad Wisłą (31 km)

Wyruszam w dalszą drogę pięknie zaopatrzona przez siostrę Aleksandrę na cały dzisiejszy dzień. 
To już tydzień, siódmy dzień wędrówki. Z nogami jest coraz lepiej, pęcherze powoli, ale jednak się goją, a nowe bąble na szczęście nie powstają. Co za ulga :)

Nieco modyfikuję swoje plany, a raczej proponowaną wersję drogi. Idąc szlakiem według przewodnika czekałoby mnie 36-38 km, a tego chyba jeszcze bym nie zniosła, a na pewno nie przy dzisiejszej pogodzie i wciąż nie do końca wygojonych stopach. 

Dzień 6 : Kępa Polska - Płock (28 km)

Rano po pysznym śniadaniu ksiądz Krzysztof wraz z mamą wyprawili mnie w dalszą drogę, zaopatrując sowicie w prowiant na cały dzień. Z kapłańskim błogosławieństwem i serdecznym uściskiem pani gospodyni, wyruszam przed siebie.

Zgodnie ze wskazówkami księdza nie poszłam przez najbliższe wioski, ale udałam się w stronę wałów nadwiślańskich. Dzięki temu pierwszy etap znów wspaniale upływał mi wśród zieleni i ptasich śpiewów. Cisza przeplatana jedynie ptasim świergotem. Tylko Pan Bóg i ja...

Dzień 5 : Czerwińsk nad Wisłą - Kępa Polska (30 km)

Dziś był piękny dzień. Tak po prostu. Rano świeciło jeszcze słońce, potem niebo się trochę zachmurzyło, strasząc mnie możliwością ewentualnego deszczu. Na szczęście jednak nie padało, nie było za gorąco ani za zimno, pogoda wprost idealna do wędrówki.
Początkowo szłam przy ruchliwej szosie, a potem już przez wioski, lasy, pola… Szlak prowadzi czasem pomiędzy polami, zwykłą miedzą, a nie żadną ubitą drogą… Wtedy jest ciężko, ziemia na polu, wertepy, kępy trawy, wszystkie te nierówności przysparzają moim pęcherzom na stopach 

Dzień 4 : Zakroczym - Czerwińsk nad Wisłą (29 km)

Rano ojcowie są na porannych modlitwach. Zostawiam więc klucze w umówionym miejscu i już po szóstej witam się ze szlakiem.  O tej porze miasteczko prawie jeszcze śpi. Szybko przemykam niemal pustymi ulicami i niebawem wędruję bardzo przyjemnym leśnym wąwozem. Znów przez długie godziny nie spotykam nikogo. W tej leśnej głuszy jestem sama… Prowadzą mnie pojawiające się co jakiś czas jakubowe muszle...

Dzień 3 : Jabłonna - Zakroczym (29 km)

Rano po pysznym śniadaniu moi wspaniali dobrodzieje serdecznie mnie żegnają, zaopatrują w kanapki na drogę, a Zbyszek odwozi mnie z powrotem do kościoła, gdzie zakończyłam wczorajsze wędrowanie.
Ogrom dobra, którego doświadczyłam wczorajszego popołudnia i dzisiejszego poranka, rozlewa się we mnie błogim poczuciem dziwnego szczęścia, daje ogromnego duchowego powera i napawa nadzieją, że wszystko będzie dobrze.

Dzień 2 : Warszawa Rembertów - Jabłonna (32 km)

Poniedziałek zaczął się kiepsko. Po wczorajszym dniu wszystko mnie boli, każda komórka ciała. Nie mówiąc już o stopach, pierwszych przebitych wczoraj pęcherzach i świadomości, że to jeszcze nie koniec. Fizycznie czuję podrażnione miejsca, na których z pewnością pojawią się kolejne bąble. Aż boli mnie dusza od tego wszystkiego. To nie tak miało być!!!
Przecież trenowałam naprawdę dużo, dobrze rozchodziłam buty, w których teraz idę. Dlaczego w domu nie miałam problemów, a teraz tak się dzieje? Zupełnie tego nie rozumiem…

Dzień 1 : Mińsk Mazowiecki - Warszawa (33,5 km)

Wstaję bardzo wcześnie. Od rana jestem w wielkim biegu. Swoją pielgrzymkę rozpoczynam pierwszą poranną Mszą Świętą o 6.30. Potem wracam jeszcze na chwilę do domu, szybkie śniadanie, przebieram się w caminowe ciuchy, ostatnie drobne czynności… Chcę już iść, być wędrowcem, nie czuć już tego napięcia, lecz całe serce oddać Drodze.
Z Mamą pożegnałam się wcześniej. Teraz jest w Kościele. Tak ustaliłyśmy, żeby nie musiała patrzeć na moje wyjście, żeby dodatkowo nie łamać jej serca. Pewnie i tak nieraz uroni łzę, przecież niezależnie od

Już za parę chwil

Dzień wyruszenia zbliża się wielkimi krokami… jest tuż, tuż, niemalże na wyciągnięcie ręki… 50 godzin, 48, 40… Czas płynie i przybliża mnie do tego co nieuniknione. Cieszę się i lękam jednocześnie, sprzeczności czasami targają sercem… Ale niezależnie od emocji, obaw czy euforii – pewność i przekonanie o słuszności tej decyzji, jak skała trwają we mnie… otulając serce subtelną radością.
Już niedługo wstanę i pójdę do Santiago!!! Nie mogę uwierzyć, że to już prawie się dzieje.
Jak to będzie tak ciągle iść i iść dzień po dniu, miesiąc po miesiącu? Jak to będzie przyjmować czyjąś

Przygotowania

Podjęcie decyzji, zgoda na pielgrzymowanie – to pierwsze kroki na caminowej Drodze. Jednak do takiej wędrówki trzeba też przecież się przygotować, nie tylko duchowo, ale też tak zewnętrznie.
Wiemy i ufamy, że Bóg będzie nas prowadził. To On jest tu głównym Reżyserem. Ale mamy też świadomość, że ze swojej ludzkiej strony, powinniśmy zrobić wszystko co możemy i potrafimy, by przygotować się jak najlepiej.

Zastanawiamy się jak iść, przez które kraje i którymi szlakami jakubowymi. Wybór pada na trasę:

Dlaczego nie powinnam iść?

Dlaczego nie powinnam iść na Camino, na takie Camino jakie tuż tuż przede mną? Odpowiedzi sypią się lawinowo… Właściwie wszystko i wszyscy (no prawie wszyscy) próbują mi to wybić z głowy.
Po co tak iść i tyle iść? Co to w ogóle za pomysł? Pielgrzymka? To możesz iść do Częstochowy… Żeby coś takiego sobie wymyśleć, rzucić pracę i iść nie wiadomo gdzie, to trzeba być „niespełna rozumu”. 
Jak wytłumaczyć ludziom istotę takiego pielgrzymowania, ten głęboki sens takiej wędrówki, który pomimo obaw, czuję gdzieś w duszy, to poczucie wewnętrznego Wezwania ku tej i takiej właśnie

Sama czy z kimś?

Decyzja podjęta – wyruszam do Santiago. Nieodwołalnie :)

Ale z kim? Bo przecież nie sama, tego byłam pewna, nie mam aż tyle odwagi, a może po prostu nie jestem aż tak lekkomyślna, by wędrować samotnie przez Europę. Z pomocą przyszło mi internetowe forum sympatyków Camino. Nawiązałam kontakt z Agnieszką, która pisała, że też marzy o pielgrzymowaniu z Polski do Santiago. Ale ona chciała iść  już niebawem, teraz, zaraz, zimą… Dla mnie to było nie do przyjęcia, nie tylko z powodu pory roku, ale również braku

Wstanę i pójdę do Santiago

"I nagle wezwało mnie Camino. Kiedy Droga cię woła, to jest już koniec stabilizacji. Nie możesz spać ani pracować spokojnie, nie cieszy cię to "nic", które wydawało ci się dotąd "wszystkim". Nie zaznasz spokoju, dopóki nie powiesz: Tak, wyruszam". Emilia i Szymon Sokolikowie „Do Santiago”

Tak dokładnie było. Jak pisałam w poprzednim poście, Camino wezwało mnie niespodziewanie. Jednak do podjęcia decyzji o Drodze do Santiago od progu domu musiałam stopniowo dojrzeć,

Skąd ten pomysł?

Kilka lat temu  „przypadkowo” (bo przecież w życiu nie ma przypadków) natknęłam się na film „Droga życia”. Pierwsze wrażenia w trakcie oglądania nie były zbyt pozytywne, bohaterowie filmu wydawali mi się jacyś dziwni, do tego z nałogami, przywarami, nie mówiąc już o najróżniejszych, nieraz dziwnych powodach pielgrzymowania… To miało się nijak do pielgrzymek jakie znałam dotychczas. I nagle „ding dong”, jakby Anioł Stróż palnął w głowę – przecież tak naprawdę wcale nie o to chodzi, wystarczy spojrzeć ciut głębiej – bo camino to Doświadczenie, Przemiana, Życie… bo to Droga Zwykłych Ludzi…W tym momencie wiedziałam już, że chcę… że właśnie ta Droga