Dzień 121 : Cizur Menor → Lorca (33 km)

Wychodzę dosyć wcześnie, jak zwykle zresztą. Bardzo lubię tak wcześnie witać nastający dzień, zagłębiając się w ciszy poranka, gdy słychać jedynie miarowy krok i chrzęst żwirku pod nogami…
A może właśnie wtedy, w harmonii ciszy i jutrzenki, słychać o wiele więcej?

Dzień 119 i 120 : Roncesvalles → Larrasoana (27 km) oraz Larrasoana → Cizur Menor (20 km)

Z moimi nogami jest coraz lepiej. Jeszcze nie idealnie, ale widzę już zdecydowaną poprawę. Nareszcie :) Nawet wczoraj nie było wcale źle, pomimo sporej wspinaczki i trudnego dystansu. Tak bardzo się cieszę, bo wizja konieczności powrotu do domu była naprawdę blisko.

Dzień 118 : Saint-Jean-Pied-de-Port → Roncesvalles (25 km)

Spałam niezbyt dobrze. Nie wiem czy to z obaw przed czekającym mnie górskim podejściem, czy też z powodu podekscytowania tym, że jestem już tutaj i zaczynam Camino Frances, czy też dlatego, że po miesiącach samotnej wędrówki, nie przywykłam jeszcze do sypialni pełnej ludzi.

Dzień 117 : Saint-Just-Ibarre → Saint-Jean-Pied-de-Port (20,5 km)

Nareszcie! Dziś w końcu dojdę do Saint-Jean-Pied-de-Port. To miasteczko z moich marzeń, bo tutaj rozpoczyna się najpopularniejszy szlak jakubowy – Camino Frances. Ileż to razy oczyma wyobraźni widziałam to miejsce. I właśnie dziś, niedługo, zaraz, dotrę tam gdzie już od dawna wyrywało się serce… To kolejny bardzo ważny punkt na mojej trasie.

Dzień 116 : Mauléon-Licharre → Saint-Just-Ibarre (22 km)

Dziś cały dzień również idę po swojemu, poza szlakiem. Układam sobie drogę tak, by iść tylko po asfalcie i żadną inną drogą, ani polną ani szutrową. Wszelkie nierówności, kamyki czy kamienie, wciąż powodują dodatkowy ból stóp i tylko prosty asfalt pozwala iść jako tako.
Swoją drogą jak to dobrze, że istnieją telefony komórkowe, gpsy, mapy i internet, że mogę dowolnie zmienić i dostosować trasę do swoich możliwości i aktualnych potrzeb.

Dzień 115 : Oloron-Sainte-Marie → Mauléon-Licharre (32 km)

Nie jest dobrze. Jest bardzo źle. Od wyruszenia z Lourdes dwa dni temu, z każdą chwilą jest coraz gorzej. Stopy szaleją coraz bardziej, bo oprócz pęcherzy, są po prostu odbite. A pęcherze ulokowały się właśnie na tych odbiciach. Masakra...
Oczywiście wybieram drogę „po swojemu”, poza szlakiem, byle tylko iść asfaltem, byle tylko nie wejść na drogę szutrową czy polną, bo mam wrażenie jakby każda najdrobniejsza nierówność pod butami była jak jakiś Everest na mojej drodze… 

Dzień 114 : Bruges-Capbis-Mifaget → Oloron-Sainte-Marie (35 km)

Rano witają mnie lekkie mgły snujące się po polach. Szczyty gór wyłaniające się zza tych białych pierzynek wyglądają uroczo, zanurzając serce w niemym zachwycie. Pięknie tu jest...
Staram się jak najwięcej iść prostymi drogami, bo stopy bardzo mnie bolą i utrudniają marsz.

Dzień 113 : Lourdes → Bruges-Capbis-Mifaget (28 km)

Siostra Klaudia rano wspaniałomyślnie podwozi mnie pod Bazylikę, abym nie musiała iść przez śpiące jeszcze miasto. Cieszę się bardzo, tym bardziej, że jest jeszcze ciemno i z pewnością byłoby nieswojo przemierzać miasteczko w tych ciemnościach.  
Chcę zacząć niedzielę pierwszą Mszą Świętą przy grocie o godz.6, a potem wyruszyć w Drogę.

Dzień 112 : Maure → Lourdes (samochodem)

Planując swoją pielgrzymkę postanowiłam, że skoro będę tak blisko Lourdes to muszę koniecznie odbić od szlaku z Le Puy do SJPDP, by spełnić swoje marzenie i nawiedzić to szczególne maryjne miejsce. 
To był jedyny pewnik - jeśli starczy sił, jeśli przejdę aż tyle Europy, to na pewno zawitam do Lourdes. Dziś w końcu zrealizuje się to marzenie. A potem już drogą Camino Piemont będę kontynuować pielgrzymkę do św. Jakuba.

Dzień 110 i 111 : Eauze → Nogaro (20 km) → Maure (samochodem+odpoczynek)

Nareszcie nadszedł czwartek, wyczekiwany już od co najmniej kilku dni, bo oznacza spotkanie z Polakami oraz możliwość odpoczynku. Przyda się bardzo ten odpoczynek, bo ostatni dzień „wolny” miałam prawie miesiąc temu w Taize. Pielgrzymuję już bardzo długo, czasami muszę i powinnam zwolnić i zrobić małą przerwę, żeby nie przedobrzyć, żeby wytrzymać aż do Santiago.

Dzień 109 : Condom → Eauze (28 km)

Dziś przez większość dnia niebo jest pokryte chmurami. To miła odmiana po ostatnich upałach, wreszcie można odetchnąć. Idzie się bardzo dobrze.
Wędruję przez niekończące się pola słoneczników, które w tej szarej pogodzie wyglądają na jakieś „smutne”.

Dzień 108 : Lectoure → Condom (28 km)

Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz bardziej gorąco i coraz trudniej iść. Kiedy już wydaje się, że upał osiągnął możliwe apogeum, następnego dnia okazuje się, że może być jeszcze goręcej. Normalnie jak na Saharze ;)

Dzień 107 : Saint-Antoine → Lectoure (24 km)

Wszyscy jeszcze śpią, a ja tradycyjnie wyruszam po 6, gdy tylko zaczyna się rozwidniać. O brzasku czyściutkie niebo przynagla do drogi... O poranku idzie się wyśmienicie... Rześkie jeszcze powietrze dodaje mi skrzydeł…

Dzień 105 i 106 : Lauzerte → Moissac (27 km) oraz Moissac → Saint-Antoine (28 km)

Znów nadeszły prawdziwe upały… Zaczynam wędrówkę jak najwcześniej, by zakończyć ok. 14-15, bo później już nie da rady iść. Popołudniami i tak boli mnie głowa od tego słońca... 
Pielgrzymowanie w takim skwarze nie jest łatwe, ale zdecydowanie bardziej wolę to niż deszcz.