Camino Lebaniego

Camino Lebaniego to niezbyt długi szlak, usytuowany w Górach Kantabryjskich. Prowadzi z urokliwego miasteczka San Vicente de la Barquera do serca doliny Liebana - klasztoru Monasterio de Santo Toribio de Liebena, gdzie przechowywana jest od ponad tysiąca lat najcenniejsza relikwia chrześcijaństwa - największy fragment Świętego Krzyża, na którym ukrzyżowano Jezusa. 

 

Etap 1: San Vicente de la Barquera – Lafuente 30 km

Noc spędziłam w Santander. Na szczęście wieczorem po przylocie udało mi się kupić kijki trekkingowe. Rano pierwszym autobusem jadę do San Vincente de la Barguera, gdzie rozpoczyna się szlak Camino Lebaniego. Na miejsce dojechałam po 10. Jeszcze szybko do kościoła, informacji turystycznej i przed 11 ruszyłam. Jak dla mnie to bardzo późno, a czekał mnie długi dzień.

San Vicente de la Barquera - czas wyruszyć :)

San Vicente de la Barquera

Dziś cały dzień idę asfaltem. Radość, radość, błękit nieba nad głową i to niesamowite, jak zawsze na Camino - poczucie bezmiernej wolności w sercu.

 Szlak oznakowany jest czerwonymi strzałkami oraz kantabryjskim krzyżem.

 

W Gandarilla niesamowite spotkanie. W notatkach miałam info że powinien być tam bar. Ale jak to w Hiszpanii - wcale mogło go tam nie być. Zapytałam więc spotkaną panią czy rzeczywiście w miejscowości jest bar, bo kończy mi się woda. Pani odparła, że tak bar jest, ale wody to ona może mi dać. OK. Przyniosła butelkę, kazała dobrze się napić, po czym poszła i napełniła mi jeszcze raz na drogę, przy okazji przynosząc gruszkę. Nie zrozumiałam potoku jej mowy, ale domyśliłam się, że chciała mnie uraczyć kilkoma takimi owocami. No niestety pielgrzym wszystko dźwiga na plecach, poczęstowałam się więc jedną i ruszyłam dalej zanurzając zęby w bajecznie słodkim i zimnym (z lodówki) owocu. Po kilkunastu metrach słyszę jak ktoś woła „peregrina, peregrina”. Owa pani biegnie za mną trzymając w rękach... pół arbuza  I tłumaczy mi, że dziś jest tak gorąco, a arbuz to przecież dużo wody i dotyka nim do mojej ręki abym poczuła, że jest schłodzony. Niesamowita kobieta. Wróciłyśmy z powrotem do jej domu, całej połówki rzecz jasna nie mogłam przyjąć, ale wspaniałym ogromnym plastrem nie pogardziłam. Chyba jeszcze nigdy arbuz nie smakował mi tak wybornie jak dziś... Ile cudów i ludzkiej dobroci, takie to proste a tak wielkie zarazem. A zaczęło się tak banalnie od pytania o bar…

 

Za Gandarilla trochę podejścia do góry. I ciągle sempertynami dróg. Ach te zakręty zza których nic nie widać, gdzie trzeba mieć nie tylko oczy, ale i uszy po stokroć szeroko otwarte. Współczuję kierowcom. Widoki przednie... A przecież najlepsze wciąż przede mną.





Lafuente
Do Lafuente dotarłam przed 19, mocno zmęczona, bo w nogach 30 km. Przyjemna alberga, a na dodatek hospitalero jest Polakiem..Oprócz mnie jest dwoje Hiszpanów, jak widać szlak nie jest oblegany. 

 

Etap 2: Lafuente – Cabanes 27 km 

Wyruszyłam ok. 7.30. Od razu za Lafuente czekało podejście do góry, ale jeszcze całkiem znośne i przyjemne. 


Do Cicera dotarłam w miarę szybko. Jako że dzisiejszy dystans po szlaku miał wynieść tylko 17 km, to postanowiłam w Cicera odbić w bok 3 km do punktu widokowego Mirador de Santa Catalina. W drugiej połowie tej drogi było do wyboru: asfaltem lub ścieżką przez las.

Wybrałam oczywiście ścieżkę, a potem trochę plułam sobie w brodę bo było dosyć pod górę i zmachałam się ogromnie. Ale za to wędrowałam wśród wielu różnych "mieszkańców" tego lasu. Na pewno było warto odbyć tę wycieczkę - trud i krople potu okazały się niczym w porównaniu z pięknem tego miejsca... Przeswspaniały widok i wrażenia z metalowego tarasu zawieszonego nad urwiskiem są nie do opisania...


 

Kolejne 3 km powrotu do Cicera minęły mi zdecydowanie szybciej.

Minęła właśnie 11 - pora otwarcia baru. Liczyłam na to ogromnie, ale 5 minut nic, 10 też nic, no to poszłam sobie ze świadomością, że na jakiekolwiek jedzenie pewnie przyjdzie mi czekać do wieczora. W Cicera uzupełniłam tylko zapasy wody w tutejszym źródełku i z odpowiednio dociążonym plecakim ruszyłam dalej. 

Zaraz za wioską, za mostem, szlak skręca w prawo i rozpoczyna się długie i żmudne podejście do góry. Jejku, no ciężko było i chwilami aż modliłam się, by wreszcie już był koniec.




Kiedy w końcu osiągnęłam przewyższenie, rozpoczęło się schodzenie w dół. Rzeczywiście jest takie trochę na łeb na szyję. Szeroka, szutrowa ścieżka, ale nachylenie całkiem, całkiem... Kijki przydają się zdecydowanie. Po drodze spotykam dwoje Irlandczyków, cykamy sobie nawzajem fotki i do zobaczenia wieczorem. Jakże się ucieszyłam, gdy w końcu poczułam prosty grunt pod nogami Ten 7,5 kilometrowy odcinek z Cicera do Lebeny pokonywałam przez 3 godziny, więc możecie sobie wyobrazić ;)


Kościół w Lebena niestety był zamknięty. Odpoczęłam chwilę, posilając się kupioną w przydrożnej budce coca-colą. Na cokolwiek do jedzenia wciąż muszę poczekać, bo tutaj do wyboru tylko chipsy albo lody. Cola nieco postawiła mnie na nogi, ale tylko na chwilę, bo za Lebena znów było w górę i w górę...

W Allende ogromna zagwostka. Tablica kierująca w prawo na oficjalny szlak jest przekreślona, a strzałka namalowana prosto. Nie wiedziałam co robić, zarówno mój ślad GPS jak i mapy ze szlakami Hiszpanii, wskazują w prawo tak jak przekreślona tablica. No ale cóż, zapytać nie ma kogo, postanawiam jednak zaufać temu co widzę tu i teraz i podążam za strzałką kierującą prosto. Zresztą co by nie wybrać - jedno jest pewne - będzie mocno pod górę, innej opcji dotarcia do Cabanes nie ma. Uff, droga zdawała się nie mieć końca i dotarłam resztką sił dopiero o 17, po przejściu 27 km (a miało być 23 z uwzględnieniem odbicia na Mirador).

Pomimo zmęczenia dzień uważam za bardzo udany. A widoki, mmm 😀😀😀

Nocuję w Albergue de Cabanes. Wspaniałe miejsce, cudne widoki naprzeciwko albergue, a dla chętnych możliwość kąpieli w przyalbergowym basenie ;)


 

 

Etap 3: Cabanes – Potes 9 km  +  Santo Toribio de Liebena 

Wczoraj wieczorem okazało się, że w albergue jest ok. 10 osób. Fajnie. Wielki szacun wzbudzają ojcowie z córkami - Irlandczyk oraz Belg ze swoimi nastoletnimi pociechami. To niesamowite, że wybierają się razem na taką wędrówkę. Wspaniale jest patrzeć na piękną więź jaka łączy pokolenia. 



Dziś wczesna pobudka, szybkie śniadanie i razem z poznaną wczoraj Belen wyruszamy do Potes. Taki trochę poranny maraton, chcemy dojść jak najszybciej. Na szczęście pod górkę jest tylko troszkę, w większości raczej w dół, więc przed 10 jesteśmy już na miejscu. Meldujemy się w infornacji turystycznej, odbieramy klucze od albergue i zostawiając tam plecaki zmierzamy dalej - na szczęście już na lekko do Santo Toribio. 


Jest pod górę i bardzo cieszymy się, że nie musimy już dźwigać naszych tobołów. Santo Toribio de Liebana - pierwszy Cel tegorocznej pielgrzymki. O 11 ksiądz opowiada o tej najcenniejszej relikwi chrześcijaństwa. I choć przecież i tak nie rozumiem, to nie to jest najważniejsze. Być tutaj, pokłonić się i ucałować największy zachowany fragment Krzyża Chrystusowego...


O 12 jest Msza Święta dla pielgrzymów zakończona błogosławieństwem Krzyżem oraz możliwością ucałowania relikwi. Potem już na spokojnie wracamy do urokliwego Potes, po drodze napawając oczy wciąż cudnymi widokami.

Niestety muszę zweryfikować swoje dalsze plany. Ciało mi się buntuje, wystarczy trochę pod górę a już czuję w nogach wszechogarniającą niemoc. Wkurza mnie to, no ale co zrobić... Plan na jutro był dość ambitny i odcinek trochę "zabójczy". Gdy spojrzałam na profil wysokościowy, uff, 800 metrów podejść i 600 zejść. Wiadomo, że tyle nie dam rady. Zamierzałam więc podjechać połowę jutrzejszej trasy i na spokojnie iść dalej. Ale żeby było weselej to poranny autobus kursuje tylko w dni robocze, w niedziele jest dopiero o 13. No to trudno, jutro dzień odpoczynku, pojadę po prostu od razu do Espinamy i zobaczymy co będzie następnego dnia - wszak kończę już Camino Lebaniego, ale następny szlak czeka - przede mną Ruta de la Reconquista 😀


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz